Wszędzie dobrze, ale w domu tak sobie
7 lipca 2023
Już sam tytuł książki Dariusza Sośnickiego, „Po domu”, intryguje. Nikt jak na razie nie przychodzi podpalać domu, chociaż czuć niezawodnie, że temperatura rośnie. Już nie po kątach, lecz na środku pokoju tli się żar, o który nie sposób oskarżyć żadnego z efektownych piromanów. Dariusz Sośnicki widzi to i postępuje ostrożnie – a ostrożność ta budzi tyle samo zrozumienia, co wątpliwości.
Dom najszerszy
Już sam tytuł, „Po domu”, sugeruje pewną intrygującą nowość. Miejsce zamieszkania, przestrzeń domowa i okoliczna, znajome rewiry – wszystko to, jak dotąd, stanowiło jeden z najistotniejszych oraz najczęściej poruszanych tematów wierszy Sośnickiego. Przyimek mógłby więc wskazywać na zmianę punktów uwagi, na porzucenie lub przekroczenie centralnego wcześniej motywu; jest już „po domu”, podmiot rozgląda się zarówno w jego braku, jak i w nowych okolicznościach. Nie wyczerpuje to bynajmniej możliwości interpretacyjnych tytułu – po domu możemy się również poruszać podczas jednej z niezliczonych, przypadkowych czy zamierzonych, przechadzek.
Bez wątpienia autor świadomie korzysta z tej wieloznaczności tytułu. Podmiot jego wierszy przeszukuje znajome przestrzenie, uważnie sprawdzając ich stan i notując zmiany. Ani na chwilę jednak nie opuszcza go perspektywa niepokojącej przyszłości, w której – o czym mówi w otwierającym wierszu „Jeśli budowniczy” – ta „nader nieoczywista konstrukcja, // może nie ustać”.
Spośród wszystkich domów Sośnickiego ten jest bez wątpienia najbardziej obszerny. Rozciągnięte w czasie i przestrzeni domostwo rozrasta się do kosmicznych rozmiarów i nabiera powszechnego charakteru. Nie znaczy to, że prywatność zupełnie zanika: utwory w rodzaju „Na Morzu Białym” czy cudowne „Żeby nie zdeptać, żeby nie nanosić” wciąż dają wgląd w jednostkową wyobraźnię podmiotu, zdolną do zachwytu codziennością. Z kolei „Cicho” i „W domu nastaje prawdziwe święto” sięgają do rezerwuaru pamięci, aby znaleźć w nim źródła dzisiejszego dnia.
Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że najważniejszym gestem autora „Marlewa” – będącym jednocześnie reakcją na wyzwania współczesności z kryzysem klimatycznym na czele – jest radykalne poszerzenie domu, obejmujące nie tylko rzeczywistość człowieka, lecz również świat wszelkich bytów nie-ludzkich.
Postantropocentryczna wrażliwość podmiotu przejawia się na wiele sposobów, niemniej dominujące ujęcie stanowi badanie powiązań między „naturą” i „kulturą”.
Nieprzypadkowo używam cudzysłowów – Sośnicki, wzorem bujnie rozwijających się dziś nurtów humanistyki ekokrytycznej czy antropocenowej, dąży do podważenia owej dychotomii i wskazuje, że powinniśmy mówić raczej o jednej, niezwykle zróżnicowanej rzeczywistości: misternej sieci wzajemnych wpływów i powiązań, (eko)systemowych zależności, jak w wierszu „Albo choć odciąć puentę”:
Istnieje pewne prawdopodobieństwo,
że gdyby zebrać plon tylko z połowy pola, to druga jego połowa, ta z plonem,
nie byłaby w listopadzie straszącym wyrzutem sumienia,
posiekanym przez deszcze miejscem dokonanego w ramach pokuty
samosądu na odmieńcu z sąsiedniej wioski,
ale otworzyłaby przed nami serca naszych szarych sióstr kuropatw,
tych szarytek pól, obywatelek przydrożnych rowów
i śródpolnych zadrzewień, lekko zgarbionych pod ciężarem codziennych spraw;
ach, jak one umieją poprzestawać na małym!
Najważniejszym wątkiem tej relacyjności jest zgubny wpływ człowieka na dom i perspektywa wspomnianej już katastrofy. Specyficzna atmosfera obawy połączonej z pewną rodzaju rezygnacją, bliską melancholijnemu oglądaniu powolnego rozpadu, to akcent, który zdominował aurę tomu. Przebłyski końca ujawniają się, przy uważnej obserwacji, w niemalże wszystkich elementach przestrzeni: od małych jak „lodówka z urwanymi drzwiami, / błotnik zaporożca, grabie / ze złamanym trzonkiem” po grzmiące, szyderczo uśmiechnięte niebo.
Wy idźcie, zaraz do was dołączę
Być może właśnie ów nieusuwalny pesymizm, połączony z niechęcią do „prostoty i korowodów”, jest główną przyczyną swoistego rozkroku, w jakim stoi podmiot – między działaniem a biernością, między retorycznym wezwaniem a ironiczną uwagą. A może nawet już nie tyle podmiot, co sam autor; zwątpienie bowiem widoczne jest najsilniej w szeregu utworów autotematycznych (pośród nich warto wskazać np. „Niepozostawanie w cieniu”, „Czy budowniczowie zdążą”, „Wielkie bezmyślne serce”, „Nauczycielkę świata”).
Niewątpliwie „Po domu” tworzą wiersze, które „do ludzi coraz częściej / wyciągają ręce”. To także głos niezdolny do obojętności wobec zagrożeń i pragnący wspólnoty przeciwdziałającej samozagładzie. Jednocześnie jednak poezja ta niezwykle silnie wątpi w sens i zasadność wyraźnego zaangażowania, próbuje nieustannie niuansować własny status, wymykać się choćby minimalnemu ryzyku skojarzenia z jakąkolwiek opcją polityczną.
Z jednej strony ostrożność ta jest zrozumiała, wyrosła z jak najbardziej wskazanych praktyk podejrzliwości wobec cudzego i własnego słowa. Z drugiej – nie pozwala podmiotowi na myślenie bardziej śmiałe, na ryzykowne skoki wyobraźni, których efekty mogłyby zasugerować nowe, niezauważane wcześniej ścieżki i drogi.
Odkrycie wymaga gotowości na błąd – i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podmiot najnowszego tomu Sośnickiego jak ognia boi się pomylić. Zamiast tego marzy o Flaubertowskiej „pieśni bez słów”, umiarkowane szanse przeżycia postrzega jako prawdopodobieństwo idealne, stwierdza-wygraża, że „kara może być tylko jedna: / porzucenie”.
Czasami osobność, konieczność przekory i „zzawinklyzm” przybierają formy karykaturalne. O ile kwestię wartości wersów w „Łopianie” („załatwi swoje / jak ocieracz w metrze”) można jeszcze sprowadzić do różnicy w poczuciu humoru, to zupełnie sztuczna wstawka o Romanie Polańskim w wierszu „Artystyczne meble” („Romana Polańskiego. Tak, tego”), będąca wyraźnym i zarazem pustym (!) komentarzem na temat, jak się domyślam, cancel culture, jest nie do obrony. Więcej tu wyniosłej zaczepki niż intelektualnej samodzielności.
Przykłady takie są na szczęście nieliczne, jednak ceną za zachowawczość jest wrażenie niedosytu, wypowiedzi zasadniczo ciekawej, lecz wnoszącej raczej niewiele.
Specyficzne wycofanie (zaznaczam: wycofanie, a nie usunięcie) podmiotu z aktywnego pola jest praktyką zrozumiałą i niewątpliwie otwiera istotny punkt widzenia, poparty uważną obserwacją i przemyślaną literacką pracą. To samo podejście jednak, czy właśnie – nomen omen – jego paradoksalny brak, ujawnia niezrealizowany potencjał dalszego kroku. A w środkach nie powinniśmy przebierać. Zaraz będzie się palić. Przyimki nie zredukują swoich znaczeń, lecz całkowicie je stracą.
PIOTR MARCINKÓW
Dariusz Sośnicki, „Po domu”, Biuro Literackie 2021