Popęd narracji albo neurobiologiczna maszyna do opowiadania
7 listopada 2016
Niespełna półtora roku temu Janusz Rudnicki, stojąc na zamkowym balkonie, powiedział w tonie postulatu: „Ludzie chcą fabuły! Mówią: coś mi opowiedz!”. I oto znalazł się ktoś, kto tę potrzebę rozumie doskonale – Ryszard Koziołek.
Jeśli coś może budzić zaskoczenie, to fakt, że opowiadający nie jest powieściopisarzem, ale o powieściopisarzach pisze; nie jest twórcą fabuł, jednak opowiada fabuły; nie literatem jest, a literaturoznawcą.
GORLIWY DRAPIEŻNIK?
Ryszard Koziołek swoją deklarację, że „Dobrze się myśli literaturą”, buduje, snując opowieść o opowieściach. Czyta drapieżnie i gorliwie, z badawczą uważnością i interpretacyjnym rozmachem; klasyków literatury: Szekspira, Kraszewskiego, Przybyszewską; żelaznych bywalców lekturowego kanonu: Sienkiewicza, Prusa, Żeromskiego; współczesnych: Stasiuka, Bieńczyka, Karpowicza, Tokarczuk, Twardocha, Springera. Pisze osobne eseje, ale każdy bohater (historyczny czy fikcyjny) powraca (czasami w najmniej oczekiwanym momencie), uspójniając książkę – jak np. Neron patronujący „Sońce” czy Stasiuk odnajdujący „przedłużenie” w Bieńczyku.
Obok silnie obecnych pisarskich życiorysów ważna jest tu dyskretnie akcentowana autobiografia. W pewnym momencie Koziołek przyznaje się do wrażenia, jakie wywarła na nim młodzieńcza lektura „Gry w klasy”: „fascynująca gra językiem i w język”. Gra – podobna Cortazarowskiej zabawie w nielinearne czytanie – przeprowadzona na „Dobrze się myśli literaturą” przynosi efekt bezcenny: dowodzi, że snuta przez autora opowieść jest w każdym miejscu (nie tylko w arcydzielnym rozdziale pierwszym, zatytułowanym „Deklaracje”) opowieścią o literaturze. Po prostu.
(Profesora Ryszarda Koziołka przepraszam za daleką niedoskonałość owej gry i jej efektu. „Nie rób tego, co zrobisz” – pomyślałam, kończąc czytać).
LITERATURA MOŻE!
Wyobrażam sobie, że ze zmiksowanych i splecionych zdań książki stworzyć można opowieść o literaturze samej w sobie. Narrację uniwersalną w swej pojedynczości. Jeden z jej wariantów mógłby wyglądać np. tak:
To nie będzie prawdziwa historia, ale ta prawda zasługuje na taką właśnie historię.
Na skutek kosmicznego kaprysu posiedliśmy zdolność pisania wierszy i snucia opowiadań. Zaczyna się irytująco, wręcz nieudolnie. Zgrzyta ta narracja jak stara fisharmonia, z której wysypują się zużyte części. Będziemy przepraszać za te myśli, ale na początku lektury tak jest. Zaczynamy to rozumieć nie od razu, ale z każdą stroną wyraźniej. Otwierające „Dawno, dawno temu…” podsuwa nam pochopną pewność, że to kolejna żonglerka. Szalona jest literatura, która pozwala napisać wszystko. Właściwy dylemat człowieka książek brzmi: tworzyć mity czy przypisy?
Rzuca się [on] na każdy temat, bo wszystko jest warte opowiedzenia. Nie mam na myśli prostej skłonności do mówienia ponad miarę. Chodzi o przymus opowiadania, dręczący nałóg, który w skrajnych przypadkach wyraża się histerycznym przekonaniem, że to, co nieopowiedziane lub nieprzeczytane, zmierza do nicości. [Literatura] zbudowana została na fundamencie strachu przed znikającym językiem jako dyspozycją komunikacyjną. Z niego rodzi się potrzeba literatury, czyli potrzeba opowieści podyktowana strachem przed nieistnieniem. To jeszcze jeden powód, dla którego potrzebuje[my] literatury.
Kiedy rzeczywistość się wydarza, nie ma tam miejsca na opowieść, ale już w następnej chwili zdarzenie staje się wspomnieniem, opowieścią, dokumentem, fotografią, filmem, czyli historią. Piękny pozór fikcji daje czytelnikowi poczucie, że przeszłość znów może być obecna.
Żeby tak się stało, trzeba to dobrze opowiedzieć. Są po prostu słowa lepsze i gorsze.
Rozwojem fabuły nie rządzi chronologia, ale wir. Zakochany w sobie język kręci piruety stylu aż po zawrót głowy, a wówczas zagarnięty ruchem dośrodkowym czytelnik traci z oczu przedmiot opowieści, zahipnotyzowany cudownym biegiem słów. W szalonym tańcu języka czytanego i pisanego nie chce się zatrzymać, słusznie obawiając się, że bezwład istnienia bez nazwy go pochłonie i nic więcej się nie zdarzy. Semantyka silnie zmetaforyzowanej prozy wykracza poza bezpośredni sens zdania, który rozprasza się, staje nieostry, bo też to zawikłane zdanie ma czytelnikowi oddać próby uchwycenia czegoś, co nie ma dla narratora wyraźnego kształtu ani nawet bytu. Nade wszystko jest to apologia języka i literatury, choć styl może powodować konfuzję.
Powieść, opowiadanie, esej, miniatura, felieton, bajka, reportaż, przekład, pastisz. Każda dobra opowieść, której odniesieniem jest rzeczywistość, stanowi ukrytą manifestację wiedzy autora. Otwierają ją, zamykają i przenikają mikrofabulacje o losach rzeczywistych ludzi nadzianych na narracyjne wątki pełne czystej literatury. Ta historia tylko im się przydarza, nikt nie ma do niej prawa ani dostępu, nawet czytelnik – odpychany kolejnymi mediacjami, zasłonami, narracyjnymi filtrami. Chodzi o umiejętność stawiania swoich bohaterów w sytuacjach, w których język im się „wyślizguje” i działa niejako sam, poruszany konwencjami, kliszami, stereotypami.
Literatura to także teatr gestów. Powściągliwie ingeruje w przeszłość, bardziej ją reżyseruje, niż imituje. Ustawia i prowadzi aktorów, abyśmy mogli zrozumieć, co znaczą ich czyny i słowa. I wszyscy bohaterowie, niczym w zatrzymanym kadrze, grzecznie czekają, aż skończy. Od literatury oczekujemy tworzenia znaczeń.
Literatura może. To może być powód jej niesłabnącego powodzenia.
Literatura to konieczność mówiącego człowieka, który w trosce o biologiczny i społeczny byt musi ulepszać swoją mowę, czyli czytać oraz tworzyć metafory i opowieści. Warunkiem sensu ludzkiej historii jest jej narratywizacja, czyli wyjaśniające opowiadanie. Świat i życie, przy których nas nie było, są nam dostępne tylko jako baśń, czyli to, co się opowiada i co istnieje wyłącznie jako opowiadanie. Nazywamy to biografią, religią, nauką, sztuką, historią, interpretacją, niemniej treść tych nazw będzie dla nas znana i ważna dopiero wtedy, kiedy staną się baśnią, gdy nie będziemy pytać o ich prawdziwość, ponieważ prawdziwie je przeżyjemy. Dobra lektura powinna być emocjonalna.
Powieści na szczęście nie przynoszą trupa ani seksu w każdym akapicie. Literatura nauczyła nas pragnąć czegoś „innego”, wychodzić poza krąg codziennych przyzwyczajeń. Literatura uczy nas nie przegapiać świata, nie pozwala mu uchodzić naszej uwadze i znikać w procesie niszczącego przemijania. Liczne sprzeczności i niekonsekwencje w powieściach odpowiadają złożoności człowieka, który odkrywa w sobie niepasujące do siebie części. Literatura wydobywa z ludzkiego istnienia sprzeczność, komplikację, bycie „za, a nawet przeciw” równocześnie. Nie tuszujmy tych sprzeczności. Literatura nie jest od dostarczania dowodów na istnienie ładu świata.
Miejmy to za sobą: literatura to jedyne sny, których nie śnimy samotnie. Literatura to „stronnice przyspieszające bieg wewnętrznego istnienia”. Jest coś gorszego: czytać do końca życia takie puenty.
Kiedyś, jeszcze nie teraz, ale niedługo, trzeba będzie [je] przeczytać. Nie dla chwały, ale dla naszego pożytku. Wielka literatura ośmiela do kontaktu z własnym życiem. W powieściach, esejach i anegdotach [pisarze] stworzyli scenariusze fantazji o tym, jak moglibyśmy żyć i pisać, gdybyśmy mieli ich talent i biografie. Tracimy narracyjny grunt. Ani jedno zdanie, gest czy przedmiot nie dadzą się przyłapać i przyszpilić do rzeczywistości. Jest tylko opowieść.
Jest o czym pisać. Ostrzę sobie zęby na książki, które może już się piszą. Z niejaką pomocą literatury.
Opowieści te można – niczym warianty „Gry w klasy” – powielać niemal w nieskończoność. Ale każda z nich, jak wyjściowy esej, będzie pierwszorzędna!
JOANNA BEDNAREK
Ryszard Koziołek, „Dobrze się myśli literaturą”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.
Tekst pochodzi z książki Festiwalu Fabuły 2016.
Zobacz także: Festiwal Fabuły: Czapliński, Gondowicz, Koziołek
Joanna Bednarek (ur. 1991) – doktorantka w Zakładzie Antropologii Literatury na Wydziale Filologii Polskiej i Klasyczne UAM, krytyczka literacka. Laureatka stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego.