Monika Glosowitz: Czytanie? Dobro luksusowe

30 grudnia 2020

Monika Glosowitz. Fot. archiwum

W „Baśniach” Andersena interesowały mnie głównie obrazki, pamiętam też, że czytałam je i zastanawiałam się, dlaczego wszystkie one są takie smutne. I chyba została mi jakaś taka predylekcja do smutnych książek – z Moniką Glosowitz, laureatką Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka rozmawia Anna Solak.

Co czyta pani w tej chwili?

Zwykle czytam kilka książek naraz. Na urlopie macierzyńskim jest jeszcze gorzej, bo z czytania robi się „usiłowanie czytania” albo „próba lektury” [śmiech]. Łapię, co mogę i kiedy tylko mogę – i zwykle nie kończę. Na liście moich ostatnich usiłowań jest „Kajś” Zbigniewa Rokity i „Aleja włókniarek” Marty Madejskiej. Niedawno skończyłam „Od jednego Lucypera” Anny Dziewit-Meller i udało mi się w końcu przeczytać „Ma być czysto” Anny Cieplak.

W jaki sposób dobiera pani lektury? Polecenia przyjaciół i znajomych, recenzje prasowe, własna intuicja?

W tej chwili jest już raczej tak, że czekam na premierę konkretnych książek. A lista tych, które chciałabym przeczytać, jest tak długa, że wystarczy mi pewnie na kilka lat. Śledzę zapowiedzi konkretnych wydawnictw, tropię nowości w ulubionych księgarniach i wymieniam się uwagami ze znajomymi. Na tym etapie – żeby nie powiedzieć, że w tym wieku – w książkach szukam już raczej odpowiedzi na wcześniej zadawane pytania, a nie inspiracji do budowania nowych i do totalnych przewartościowań swojego świata. Ale to się, oczywiście, może zmienić.

Ulubiona książka dzieciństwa i ulubiona książka w ogóle?

W okresie przedszkolnym były to na pewno „Baśnie” Hansa Christiana Andersena w przekładzie Stefanii Beylin i Jarosława Iwaszkiewicza, z pięknymi ilustracjami Pauliny Garwatowskiej. Wydanie z 1956 roku. W zasadzie dopiero dzisiaj zwracam uwagę na wszystkie te nazwiska. Wtedy interesowały mnie głównie obrazki, pamiętam też, że czytałam te baśnie i zastanawiałam się, dlaczego wszystkie one są takie smutne. I chyba została mi jakaś taka ogólna predylekcja do smutnych książek.

Jeżeli chodzi o ulubioną książkę w ogóle… Nie nazwałabym ich chyba ulubionymi, ale takimi, które wywarły na mnie ogromne wrażenie i są z różnych powodów po prostu ważne. Na pewno na liście znalazłyby się eseje Virginii Woolf w tym pięknym nowym wydaniu Karakteru, „Bóg rzeczy małych” Arundhati Roy, ale w oryginale. Druga lektura w polskim tłumaczeniu nie zrobiła już na mnie tak piorunującego wrażenia. Podobnie było z „Beloved” („Umiłowana” – przyp. red.) Toni Morrison. Pierwsze zderzenia z reportażami Hanny Krall i Wojciecha Tochmana to też momenty, które wyznaczały jakąś cezurę w moim czytelniczym życiu.

Zdarza się pani – jak przy „Bogu rzeczy małych” – wracać do przeczytanych już książek czy raczej wychodzi pani z założenia, że jest tak wiele interesujących tytułów, że warto sięgać tylko po kolejne, jeszcze nieznane?

Zdarza mi się, dlatego że książki czytam powtórnie, a nawet parokrotnie w ramach kursów uniwersyteckich, które prowadzę. Dyskutujemy o nich ze studentkami i studentami i czasami okazuje się, że stają się zupełnie innymi książkami niż te, które czytałam sama dawno temu. 

Jaki jest pani ukochany gatunek literacki?

Powieść, bez dwóch zdań.

Czy ma pani jakieś czytelnicze rytuały? Na przykład określona pora na lekturę, kubek ulubionej herbaty, muzyka w tle?

Bardzo bym chciała mieć, być może wrócą takie czasy. Zanim urodzili się moi synowie, czytałam przede wszystkim w drodze. W autobusach, pociągach, samolotach, tramwajach. Nie miałam samochodu, wszędzie musiałam dotrzeć na własną rękę, więc dobrze było mieć ze sobą towarzyszki podróży. Nie lubiłam pracować w bibliotekach i czytelniach, teraz umiem się skupić już tylko tam. Niestety wszystkie te przestrzenie wciąż są zamknięte, dlatego czytanie stało się dobrem luksusowym.

Czy pożycza pani książki?

Tak, wszystkim, bardzo chętnie.

Książkę traktuje pani bardziej jako przedmiot symboliczny czy użytkowy?

Jedno i drugie. Książki mają dla mnie jeszcze większą wartość, jeżeli zdobi je czyjaś dedykacja, jeżeli wiem, że przywędrowały do mnie w danym momencie mojego życia, zostały mi podarowane, znalezione, czasami nawet nieoddane ich właścicielom.

I – nawiązując do powyższego – czy zdarza się pani notować coś w książkach, zakreślać fragmenty, zaginać rogi?

Tak, notuję w książkach, na marginesach i całych stronach. Pozwalam nawet starszemu synowi zostawiać swoje ślady na pierwszych i ostatnich stronach książek, które razem przeglądamy.

Pamięta pani swoją pierwszą książkę?

Mam ją do teraz, nie wygląda już najlepiej, ale jest niesamowicie cenna. Może czas ją przeczytać na nowo. To „Bajeczna opowieść o królewiczu La-Fi-Czaniu, o żołnierzu Soju i o dziewczynce Kio” Kazimiery Iłłakowiczówny. Moja kuzynka znalazła ją gdzieś na ulicy, ma pieczęcie Biblioteki Publicznej w Dębieńsku Wielkim. Czytała mi ją z mamą tak długo, aż nauczyłam się jej na pamięć. Swoją drogą, powrót do tego tytułu uświadomił mi, jak niewiele wiem o samej Iłłakowiczównie! Zafascynowana ruchem feministycznym tłumaczyła wiersze Emily Dickinson, zmagała się z utratą wzroku pod koniec życia, umarła, notabene, w Poznaniu.

Ulubiony bohater literacki?

Aktualnie Max the Brave, bohater książki Eda Vere’a, brytyjskiego pisarza i ilustratora książek dla dzieci, który udziela jednej z mądrzejszych, jak sądzę, rad życiowych, wkładając w głowę bohatera Maksa Odważnego myśl o tym, że wcale nie musi być cały czas odważny. I ja sobie w końcu przyznałam prawo do bycia nieodważną. Zrobiło mi się dużo lżej.

Jaki tytuł chciałaby pani znaleźć pod tegoroczną choinką?

Zdecydowanie nowy wybór wierszy Krystyny Miłobędzkiej. I sprawiłam już sobie ten prezent sama.

rozmawiała: ANNA SOLAK

 

MONIKA GLOSOWITZ (ur. 1986) – badaczka literatury, krytyczka literacka. Pracuje jako adiunktka w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego. Publikowała m.in. na łamach „Central Europe”, „Czasu Kultury”, „Śląskich Studiów Polonistycznych” oraz „Tygodnika Powszechnego”. Tłumaczyła teksty Michela Foucaulta, Rosi Braidotti, Sary Ahmed i Luce Irigaray. W 2019 roku wydała „Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet”, za które otrzymała Nagrodę – Stypendium im. Stanisława Barańczaka.
Doktorat w dziedzinie nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa i gender studies obroniła w Uniwersytecie Śląskim i Uniwersytecie w Oviedo. W latach 2012–2018 redagowała dział poetycki internetowego czasopisma „artPapier”, przez wiele lat związana była również ze śląskimi „Opcjami”. Koordynowała pracę Ośrodka Pomocy Pokrzywdzonym Przestępstwem w 2018 roku. Obecnie przewodniczy Rybnickiej Radzie Kobiet, angażując się w politykę miejską w swoim rodzinnym mieście. Mama Franciszka i Ignacego.

ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Kulturapoznan.pl, którego od 2020 roku jest redaktorką naczelną. Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki czyta w każdej wolnej chwili i miejscu.

 

Dorota Masłowska w Zamku. Teleport do drugiego człowieka  >>

Instrukcja obsługi slamu >>

Poznańska Nagroda Literacka – 10. edycja. Świętujemy! >>

D
Kontrast