Joanna Concejo: Podróże to moje czytelnicze momenty
19 grudnia 2018
Czytanie zawsze kojarzyło mi się z czymś bardzo samotnym, samodzielnym, czymś tylko dla mnie. Właściwie od dzieciństwa tak to wyglądało. Nie pamiętam, żeby ktoś mi czytał, pamiętam za to dziadka czytającego gazetę. Zawsze chciałam wiedzieć, co go tam tak bardzo interesuje. Z Joanną Concejo rozmawia Anna Solak.
Co pani czyta w tej chwili?
Nigdy nie czytam wielu książek na raz, zawsze jedną, chyba że jest to poezja albo krótsze formy, na przykład eseje. Teraz czytam „Ostatnie rozdanie” Wiesława Myśliwskiego, jestem w połowie.
I jak?
Wciąga. To pierwsza książka Myśliwskiego, którą czytam, bo jakoś jeszcze do tej pory do niego nie dotarłam, ale bardzo mi się podoba.
W takim razie bardzo polecam „Traktat o łuskaniu fasoli”.
Tak, właśnie widziałam jego wznowienie.
Poezję czyta pani strona po stronie czy bardziej wybiórczo?
Czytam strona po stronie, zwykle rzeczy naprawdę klasyczne, to jest Różewicz, Herbert, oczywiście Miłosz. Są też zagraniczni poeci, którzy mi się podobają, na przykład Janis Ritsos albo René Char.
Co z artbookami?
A to już wtedy jednym łykiem, że tak powiem. W takich książkach zwykle jest mało tekstu, więc to lektura na jeden raz, na tak zwany „chaps”.
Nie ma pani obawy, że zainfekuje się cudzym stylem?
Już teraz nie. Miałam okres, kiedy wszystko mnie infekowało i to trwało jakieś dziesięć lat, więc jednak długo. Z każdym nowym artbookiem wszystko mi się zmieniało o 90 albo 180 stopni, totalnie. Ale w pewnym momencie coś zaszło i przestałam. Całkowicie nie da się tego uniknąć, ale nie mam już tego, że myślę sobie: „Ojej, jak to ktoś fajnie zrobił, ja też tak chcę!”…
… i ze środy na czwartek zmienia się koncepcja.
Nie, już nie. I tak bardzo długo trwał u mnie ten okres. Bardzo doceniam pracę innych i bardzo lubię ją oglądać, ale to porównywalne do umiejętności kulinarnych – idę do kogoś i coś bardzo mi smakuje, ale to wcale nie oznacza, że sama muszę nauczyć się tak gotować.
A własna kolekcja artbooków? Ma pani taką?
Kiedy coś mi się podoba – kupuję.
Zatem typ zbieracza.
Tak, trudno mi się z książkami rozstać. Lubię często do nich wracać.
A jeśli książka jest kiepska?
Wtedy jest łatwiej, więc zdarza mi się. Zwłaszcza od czasu, kiedy powstały uliczne budki na książki. Mieszkam we Francji, ale w Polsce to rozwiązanie chyba też się już przyjęło.
Tak, mamy takie uliczne regały książkowe, ale różnie to bywa z ich zawartością.
We Francji czasem są kompletnie puste, a innym razem nie ma już gdzie włożyć książki, ale zawsze kiedy przechodzę obok swojej budki, sprawdzam, czy ktoś wziął moją książkę.
I biorą?
Biorą.
Pożycza pani książki znajomym?
Pożyczam, polecam. Rzadziej wręczam na prezent, bo akurat tak się składa, że nie mam aż tylu czytających znajomych. Dlatego książki daję w prezencie właściwie tylko mojemu mężowi – i to też tylko wtedy, kiedy powie mi, jakie chce dostać. Dużo czyta, zwłaszcza poezji, dlatego ma swoją własną „listę życzeń”. Sama, kiedy chcę poczytać poezję, po prostu idę i zabieram coś z jego półki.
W takim razie rozumiem, że macie osobne księgozbiory?
Tak, ale to nie ja tak chciałam, to mój mąż.
Czyli też typ zbieracza!
Tak, typ pod tytułem: „Proszę sobie zabrać swoje książki z mojej półki” [śmiech].
Skoro mało kto poza mężem dużo czyta w pani otoczeniu, to z kim rozmawia pani o książkach?
Czytanie zawsze kojarzyło mi się z czymś bardzo samotnym, samodzielnym, czymś tylko dla mnie. Właściwie od dzieciństwa tak to wyglądało. Nie pamiętam, żeby ktoś mi czytał, pamiętam za to dziadka czytającego gazetę. Zawsze chciałam wiedzieć, co go tam tak bardzo interesuje, więc kazałam sobie tłumaczyć poszczególne litery, potem sklejać z tego słowa, aż w końcu, w wieku około sześciu lat, nauczyłam się czytać. Okazało się, że w gazecie nie ma wcale aż tak ciekawych rzeczy, jak sądziłam, ale to mi pozwoliło mieć dostęp do innych tekstów.
Jako dziecko czytałam głównie książki dla dorosłych, bo w naszym domu nie było wiele książek dla dzieci, poza tym nikt o nich ze mną nie rozmawiał. Czytała głównie mama, tata sięgał głównie po tytuły związane z naturą, rolnictwem i tak dalej. W domu była biblioteczka ze zbiorem tytułów, które „wypada mieć”, ale nikt tego nie ruszał. Nikt ich nawet nie dotykał, poza momentem, w którym trzeba było zetrzeć kurze [śmiech]. Do dzisiaj nie mam pewności, czy rodzice przeczytali „Wojnę i pokój”, która tam stała. Stał tam nawet czterotomowy Miłosz, dość kompletne wydanie, które potem zabrałam ze sobą. U mnie w domu jest zupełnie odwrotnie – wszystkie książki, które mamy, zostały przeczytane.
Często przywozi je pani z Polski?
Teraz właśnie mam zamiar zrobić sobie zapas. Nie mam ulubionej księgarni, zawsze kupuję książki tam, gdzie akurat jestem. Często słucham polskiego radia przez internet, słyszę jakieś tytuły, zapisuję je i potem mam listę książek, które chciałabym mieć.
Ma pani jakąś ulubioną z dzieciństwa?
Pamiętam, że dopiero kiedy poszłam do pierwszej klasy podstawówki, mogłam nareszcie wypożyczać książki, wcześniej pani bibliotekarka niechętnie mi je dawała.
Ciekawe podejście…
Po prostu nie chciała mi wierzyć, że te trzy książeczki przeczytałam w jedno popołudnie. Myślała, że zmyślam i kazała na przykład wrócić za dwa dni. A ja miałam wtedy taką potrzebę, żeby czytać, czytać i czytać.
Lubię „Dzieci z Bullerbyn” albo „Kubusia Puchatka”, jedną z pierwszych książek, jakie pamiętam i bardzo lubię, stała zresztą u dziadków na półce. Pamiętam też książkę o gąsce Balbince, byłam nią zafascynowana, dosłownie nad nią ślęczałam. Oglądałam ją w kółko, jak gdybym chciała odkryć jakąś tajemnicę i zastanawiałam się, jak można za pomocą kilku kresek stworzyć coś graficznie. Jak to możliwe, że te kilka kresek „coś mi robi”.
Myśli pani, że dzięki Balbince jest teraz tym, kim jest?
Raczej nie. Nie byłam dzieckiem, które robi sobie książeczki, rysuje ponadprzeciętną liczbę rysunków, nic z tych rzeczy.
Wróćmy do książek. Czytelnicze rytuały – ma pani jakieś?
Bardzo lubię czytać w podróży, to są moje czytelnicze momenty.
Chodzi o oszczędność czasu czy czystą przyjemność? Sama na przykład nie wychodzę z domu bez książki, bo zawsze zdarzy się jakaś kolejka na poczcie albo nieoczekiwany postój tramwaju – kiedy nie mam książki, denerwuję się.
Nie, to nie to. Kiedy nie mam książki, po prostu patrzę sobie na ludzi. Wszystkie swoje podróże odbieram raczej jako przywilej, jako czas, na który nawet trochę się czeka. Wieczorem w domu zazwyczaj jestem już zbyt zmęczona, żeby czytać albo bolą mnie oczy…
… albo trzeba rysować.
Nie, wieczorami już nie rysuję. Ale lubię te moje wyjazdy, bo wtedy wiem, że będę mogła sobie poczytać. I zawsze to jest papier, nie przekonałam się do czytnika. Nawet jeśli książka jest wielka, targam ją ze sobą.
Nawet „Księgi Jakubowe”?
Tę akurat czytałam w domu [śmiech].
rozmawiała: ANNA SOLAK
JOANNA CONCEJO (1971) – graficzka, ilustratorka, autorka książek wizualnych. Ukończyła Wydział Grafiki ASP w Poznaniu. Od 1998 roku na stałe mieszka w Paryżu. Jest autorką ilustracji i prac graficznych do kilkunastu książek, które ukazują się regularnie we Włoszech, Francji, Hiszpanii i Szwajcarii, a w ostatnich latach także w Polsce. Współpracuje z Le Petit Atelier de Paris (projektowanie użytkowe, ceramika) oraz szkołą ilustracji Fabbrica delle Favole (Macerata we Włoszech). Jej prace pokazywane były na wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych (m.in. Włoszech, Francji, Anglii, Iranie, Portugalii). Ostatnio ukazały się: „Kiedy dojrzeją porzeczki” (Wydawnictwo Wolno) – pierwsza Polsce autorska książka Joanny Concejo oraz „Zagubiona dusza” (Wydawnictwo Format) z jej ilustracjami i tekstem Olgi Tokarczuk.
ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Kulturapoznan.pl. Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki darzy miłością nieokiełznaną i bezgraniczną, czytając je namiętnie w każdej wolnej chwili i dowolnym miejscu.
ZAMEK CZYTA: Spotkanie z Joanną Concejo. Prowadzenie: Jarosław Borowiec. 5.12.2018, g. 18, CK ZAMEK / Bookowski. Księgarnia w Zamku. Współpraca: Wydawnictwo Wolno.