Janusz Rudnicki: Książki są martwe, a gryzą sumienie

23 czerwca 2017

Janusz Rudnicki zamekczyta.pl

Janusz Rudnicki Fot. Archiwum

Uwielbiam, jak mi ktoś, coś, przeszkadza hałasem, wszystkim. Pisanie najbardziej wychodzi mi na dworcach, w samolotach, kościołach.  Z Januszem Rudnickim – pisarzem i eseistą – rozmawia Anna Solak.

Wraca Pan czasem do książek?

Nie chciałbym, bałbym się tej konfrontacji. Ze strachu nie chciałbym czytać czegoś raz jeszcze.

A jeśli już, to kogo?

Dostojewskiego na pewno nie, jego bym podeptał. Bym się wkurwił, że sobie muszę robić ściągi z tymi nazwiskami. Ja już w filmie się gubię, kto jest kim. I ta mamlanina zanim do czegoś dojdzie!

U Márqueza jeszcze gorzej. Trzeba rysować drzewo genealogiczne.

No, tego też bym nie mógł. „Głód” Knuta Hamsuna przeleciałbym jeszcze śmiało. To mój ulubiony bohater narrator, ponieważ otworzył wiek XX, a napisany został jeszcze przed. Matko Boska, co za książka! A Céline? Przecież to w ogóle był debil, cham Goebbelsa. A jakie rzeczy pisał! Tego bym się nie bał. No i „Obcy” Camusa. To mi siedzi na plecach do dzisiaj, całe życie to na barana noszę. Pierwsze zdanie: „Dzisiaj umarła mama. Albo wczoraj, nie wiem”. To jest dopiero numer! Gdyby napisał: „Wczoraj opłakiwałem śmierć mamy”, to już w ogóle nie czytam dalej. Ale jak zmarła „dzisiaj albo wczoraj, nie wiem”, to ja baranieję, mówię: „what’s up!?” To jest to, na co reaguję, no.

A książki rozczarowania? Takie, że od razu w kąt? Albo w piec?

Moje. Wszystkie moje. Wszystkie moje wypierdalam od razu. Nie, nie, kokietuję tylko. Ale nie umiem czytać tego, co już napisałem.

Chyba nikt z piszących tego nie lubi.

Jak mi wydawnictwo przysyła do korekty, to tylko udaję, że poprawiam.

A co w książkach wkurza Pana najbardziej?

Jak ktoś personifikuje, ożywia przedmioty: „ten stół pamięta jeszcze ręce babci…, te ściany widziały”. O matko! To jest straszne! Poziom szkoły średniej, teatr studencki. Okropne. To zmora naszej polskiej literatury. Na szczęście zanika. A jak jeszcze ktoś znajomy napisze książkę, pisze dwa, trzy lata, a tu nagle przyjdzie taki Rudnicki i jeb, jeb, jeb? Dlatego staram się delikatnie, na przykład piszę: „tego zdania mogłoby nie być”. A tu pół książki mogłoby nie być.

To litość?

Być może. Albo takt. Ja się najlepiej czuję z filmowcami, nie z literatami.

A z poetami?

No tak, dużo ich. Grupa związana z „Literaturą na Świecie”, Sosnowski, Pióro, Cis, Melecki, Siwczyk, ta banda cała zwariowana z Mysłowic… No, Wiedemann w zasadzie poeta, nie? Wszyscy świetni. W Warszawie się ostatnio zrobił taki ściek ludzi, taka mieszanka. Fajne to, ciekawe.

Dużo Pan czyta?

Za dużo. Ale to wynika z pracy, a nie z tego, że mi się chce. Mi się nie chce. Teraz nie czytam już prawie w ogóle. Jak to mówią Czesi – swój rybnik już wypiłem. A rybnik to jest staw. Ja swój już wychlałem, wystarczy. Kontener już przeczytałem, nie muszę już nic w zasadzie. Jak mówię kontener, to wiadomo, mam na myśli najbardziej podstawową, klasyczną literaturę XIX i XX wieku. Od Czechowa, przez Prousta, aż po Kafkę. To jest taki standard, że dziś aż wstyd o tym w ogóle mówić. Ja to mam, to jest gleba. I wszystko, co dzisiaj się pisze, w naturalny sposób z tego wyrasta. Męczy mnie już czytanie prozy. Zanim to wszystko się tam rozwinie: „wyszła, poszła, spojrzała na niego…”, już mi ręce opadają. Dziś jest epoka filmu. Jestem zmęczony, trochę zmanierowany jakby.

To jak Pan sobie z tym radzi u siebie?

Z pisaniem?

No żeby nie było tak nudno.

Nie jest. Proza polega w sumie na czymś innym, a ja teraz piszę biografie. Biografie o biografiach robię, dlatego to się nazywa „Życiorysta”. Ale to jest moje pisanie, a mieliśmy przecież o książkach.

Przecież jedno wynika z drugiego! Nie ma pisania bez czytania.

Nie?

Tak mówią.

Aha, aha. No więc mam dwa pokoje i dwa komputery – jeden stacjonarny, drugi laptop. Zaczynam czytać na stacjonarnym. Znaczy nie czytam w zasadzie, każda strona to jest praca. Piszę też na dużym, a jak się już zmęczę samym sobą, przechodzę na mały. Jedna rzecz tylko mnie denerwuje – jak nie jestem ogolony, to znaczy, że dawno nie pisałem. To jest dziwne, wariactwo jakieś.

Dzisiaj by Pan mógł?

O, dzisiaj bym mógł. Pierwszy dzień, to jeszcze jakoś idzie. Drugi dzień – po mnie. Zamiast pisać, się drapię po ryju bez przerwy, coś mnie tak irytuje. Lubię pisać, jak jest ten pysk ładny. A w łazience jest taka szafa z książkami. Do przeczytania. Każdy to ma, nie? To jest coś okropnego, straszne uczucie. Łapię się na tym, że jak wchodzę do domu, to się odwracam do nich tyłem, żeby nie widziały, że je tak olewam. Niby że się nie widzimy. One są dowodem mojego zaniechania. Są martwe, a gryzą sumienie. To jest cud książki w ogóle – nie żyje, a gryzie.

Nie czyta Pan książek tak po prostu, dla przyjemności?

Dwadzieścia lat temu.

Serio? Nawet w wakacje?

Zazdroszczę ludziom, którzy przewracają strony, a potem zamykają książkę. To jest nieprawdopodobne. Czysta rozrywka. Rzadko mam książkę w ręku, bo się brzydzę tym starym, śmierdzącym papierem. Poza tym jeżdżę, przemieszczam się, więc musiałbym nosić straszne ciężary. Mam wszystkie książki w tablecie.

Czyli co? Czytnik?

Nie, laptop i funkcja komentarzy z boku. Ale najpierw ten stacjonarny. On jest duży, więc sobie powiększam to wszystko – półślepy – i czytam. Wyłączam mózg swój własny – to nietrudno wyłączyć, bo tam i tak nic nie ma – i lecę jak bezwolna szmata. W zasadzie tylko biografie ostatnio. Jeżeli jest jakiś moment, zdanie, sytuacja, scena, z której coś może być, to daję trzy iksy. Pięćset, osiemset stron przeważnie mają te książki. Więc mam około 150 zaznaczeń. Wtedy kopiuję to wszystko do Worda, mam jakąś taką całość, bezkształtną trochę. Tak jak bałwana się robi – nos marchewka, guziki…

Mrówcza robota.

No. I z tego wychodzi tekst. Ja bym nie umiał inaczej. Kiedyś pisałem po książkach jak dzika świnia. Teraz zawsze szukam ołówka, tak strasznie się boję notatkę zrobić. Wiem, że to jest głupie, ja bym tego nie szanował wcale, książka to jest dziś towar, a nie coś, co jest jakieś niebotyczne, wzniosłe. To jedna z rozrywek dzisiaj, ma stać obok gier komputerowych, filmów.

W Lidlu i w Biedronce.

I co z tego?

Nic, też jestem za.

U mnie wszystko jest równo. To nie jest tak, że książki są strasznie mądre i uczą czegokolwiek. Gdzie tam, nie uczą.

Nawet ten kontener?

Kontener tak, ale to już zawodowo. Tak, to czy ludzie czytają czy nie… I tak młodzież jest teraz bardziej inteligentna niż kiedyś. Co z tego wynika?

Że gdyby czytała, byłaby jeszcze bardziej?

Taaa, książki w sumie można by o dupę roztrzaść. Nie są aż takie ważne, jak im się to przypisuje, że są. Skąd! Ot, jedna z możliwości spędzania wolnego czasu.

I Pan to tak wszystko na poważnie?

No przecież! Ale idźmy dalej. Po godzinie przy stacjonarnym napierdalać zaczynają mnie plecy – bo siedzę w tym fotelu to w prawo, to w lewo – i już nie wiem, co robić. Wtedy przechodzę do drugiego pokoju. I tam jest laptop, który jest stale włączony. Jestem cały czas w chmurze, muszę mieć Dropboksa w związku z tym przemieszczaniem się. Że gdziekolwiek jestem, mam wszystko tam, gdzie było. Więc przychodzę sobie i tam się kładę, bo tam jest taka sofa. I sobie leżę.

Szezlong taki?

Szezlong, tak. Na jednego taki. Tam jest telewizor duży, on gra. I radio TOK FM. Nie umiem czytać w ciszy. Ani pisać. To nie są warunki dla pisarza. Samotność i cisza? To mi się od razu wymiotować chce.

(W tle słychać hałas wody pod ciśnieniem, ekipa czyści festiwalowy namiot na dziedzińcu Zamku).

O, teraz! Teraz najlepiej by mi się pisało lub czytało. Muszę być przeszkadzany.

Czyli są jakieś rytuały jednak.

No jasne. Uwielbiam, jak mi ktoś, coś, przeszkadza hałasem, wszystkim. Najbardziej mi wychodzi na dworcach, peronach, w poczekalniach, w samolotach, kościołach. Żartuję, nie chodzę. W burdelu fajnie się pisze.

Akurat.

A jak!

Tam są inne rzeczy do roboty.

Zależy dla kogo. Ja sobie leżę na plecach i piszę.

Którą ręką?

Dwoma!

Nie wierzę.

A jednak. Tak to z grubsza wygląda. W związku z tym zawsze robię coś, cośkolwiek, w trudnych tak zwanych warunkach. Mogę pracować wszędzie – w domu, w hotelu, na Księżycu.

Tam akurat nie ma prądu.

Fakt. I z TLK mam problemy. To stare pociągi.

Zostają powerbanki.

Mhm, ładuję w kieszeń. Ten plecak, który zawsze mam ze sobą, to całe moje biurko. I potem łażę z nim po tych wszystkich festiwalach. Znajomi mówią, że jestem wszędzie, jak tlen. Odpowiadam im, że to nie ja, tylko mój brat bliźniak. Popołudniu zasypiam twórczo, za to budzi się we mnie zwierzę towarzyskie. Robię rodzaj przedstawienia, show, i zawsze coś z tego zostaje. Wykorzystuję ludzi, manipuluję nimi, prowokuję do jakichś wypowiedzi, podsłuchuję, a potem to notuję.

Ludzie zdają sobie chyba z tego sprawę.

Część. A część nie. I potem patroszę tę zwierzynę co żem w nocy ujebał, eee… talentem własnym. Nie czytam też książek moich przyjaciół.

Bo?

Bo z nich nie zrobię nic. Raz, że nie chciałoby mi się tego wszystkiego czytać, dwa, że to bardzo niezręczna sytuacja. Nie wypada robić omówień z książek autorów, których się zna. Głupio byłoby pisać o Wiedemannie, Tokarczuk czy Kuczoku, że gnój.

No Kuczok akurat napisał „Gnój”.

Fakt. Ale głupio. Więc omijam te nowe pozycje. Ostatnio o Weronikę Murek zahaczyłem. Ona akurat fajna. Ja i tak same biografie – urodziła się, poszła… Teraz Piłsudski, a w zasadzie żona Piłsudskiego, bo sam Piłsudski mnie nie obchodzi. Jeśli powstanie razem z innymi tekstami „Życiorysta trzy”, to będzie już zamknięcie cyklu, takiej trylogii. I to wystarczy, bo się zajeżdżę na tej kobyle.

A potem co?

Samobójstwo. Nie, żartuję. Potem napiszę ostatnią już swoją prozę w życiu. I to już wystarczy, tak sobie zejdę.

rozmawiała: ANNA SOLAK

 

JANUSZ RUDNICKI  (ur. w 1956) – pisarz, eseista i felietonista. Opublikował tomy prozy: „Można żyć” (1992, Nagroda im. St. Piętaka za debiut), „Cholerny świat” (1994), „Tam i z powrotem po tęczy” (1997), „Męka kartoflana” (2000), „Mój Wermacht” (2004), „Chodźcie, idziemy” (2007), „Śmierć czeskiego psa” (2009), „Trzy razy tak!” (2013), „Życiorysta” (2014) oraz „Życiorysta dwa” (2017). Znany z bezpośredniego, soczystego i potoczystego języka.

ANNA SOLAK (ur. 1987) – dziennikarka i redaktorka miesięcznika „IKS” i portalu Kulturapoznan.pl. Absolwentka historii, dziennikarstwa i Polskiej Szkoły Reportażu. Miłośniczka literatury pięknej i non-fiction. Książki darzy miłością nieokiełznaną i bezgraniczną, czytając je namiętnie w każdej wolnej chwili i dowolnym miejscu.

Dorota Masłowska w Zamku. Teleport do drugiego człowieka  >>

Instrukcja obsługi slamu >>

Poznańska Nagroda Literacka – 10. edycja. Świętujemy! >>

D
Kontrast