Inteligentne i porywające wiersze
16 grudnia 2019
„Agresty” Łukasza Kaźmierczaka mają większość z tego, co mieć powinny, by się podobać – żywość, pomysłowość, lotność, giętkość, górę dobrego języka i wnoszą do młodej poezji pierwiastek intelektualny wysokiej próby. O laureacie Konkursu Poetyckiego im. Klemensa Janickiego pisze Piotr Śliwiński.
Poeci to ludzie bardzo inteligentni (raczej inteligentni niż wrażliwi, wrażliwość powstaje u nich z nadwyżek bystrości), a Łukasz Kaźmierczak jest poetą wyjątkowo inteligentnym.
Po zwracających uwagę debiutanckich „Kokostach”, w których znakomicie – z rozmachem i precyzyjnie – wypowiedział swe obserwacje i przeczucia świata, w którym zatarta zostaje granica między płciami, życiem intymnym i życiem na scenie, tożsamością własną i cudzą, świadomością i nieświadomością własnego istnienia, nadeszły „Agresty”, tom zwycięski w konkursie Klemensa Janickiego i mający przed sobą przyszłość.
Bo jeśli „Kokosty” były książką dość hermetyczną, to znaczy wymagającą od czytelnika wysiłku i zarazem skierowaną do środka, w stronę reguł kiełznających poematy prozą, z których zostały złożone, a także do wnętrza „kokostów”, istot niewidzialnych dla samych siebie – to „Agresty” zdają się wychylone na zewnątrz, w kierunku dzisiejszych języków i obrządków społecznych.
Już utwór początkowy montuje w niedomkniętą całość religijne i obyczajowe strzępy mowy: „Adwent zawsze zaczyna się w pełni, a słowo, które natenczas się staje, wypływa z ust księdza, bo będziesz wiedzieć, że w niedzielę spodnie w kancik i do kościółka na amen. Pierwsza świeczka na wieży ciśnień pali się na czerwono jak skrzepy z endometrium” („Kataryzm”).
Jak widać, autor nie poprzestaje na kolekcjonowaniu resztek okolicznościowego stylu, lecz poprzez rytm próbujący nadążyć za energicznie pojawiającymi się skojarzeniami, a także odniesienia do jakiegoś „ty”, demonstruje podmiotowy dystans do opisywanego czasu, w końcu zaś – gest odtrącenia jego symboliczno-dyscyplinującej treści: „Niechcąco kicham na kościół, wychodząc z łóżka przez drzwi”.
Niezgodzie towarzyszy lekka euforia, wywołana przez uwolnienie od urzędu/obrzędu i co ważniejsze – od poczucia grzeszności ciała, jego fizjologii i przyjemności, którymi urząd/obrzęd zarządza.
Kładę nacisk na „lekkość” prowokacji w tym tekście, jego „radykalizm mimochodem” i wyczuwalny w nim element dezynwoltury. Jakby Kaźmierczak podchwycił aurę ze słynnych „Leżeń” Mirona Białoszewskiego i przeniósł ją do własnego pisarstwa.
Tyle że kolejne utwory dość często krzepną, artykułując twardziej, bardziej zdecydowanie i jednoznacznie różne sprzeciwy – konsumpcyjne, komunikacyjne, marketingowe. Z tym że stanowczość Kaźmierczaka nie zamienia się w przekaz bezpośrednio odnoszący się do inkryminowanej materii.
Poeta meandruje, kluczy, dekoruje tekst egzotyczną terminologią, przeskakuje między dziedzinami, np. nauką i doświadczeniem społecznym, tworzy fałszywe pokrewieństwa zjawisk.
Świadczy o tym drugi wiersz w książce, „zakaz «pauliego»”. O co chodzi? – pytam i spieszę do Wikipedii. „Reguła Pauliego, zwana też zakazem Pauliego, czasem też zasadą Pauliego lub prawem Pauliego – została zaproponowana przez Wolfganga Pauliego w 1925 dla wyjaśnienia zachowania się fermionów, czyli cząstek o spinie połówkowym. Reguła Pauliego jest szczególnym przypadkiem ogólniejszego twierdzenia o związku spinu ze statystyką. Zakaz Pauliego głosi, że prawdopodobieństwo znalezienia w układzie fermionów pary cząstek o jednakowych liczbach kwantowych jest równe zeru”. Dalej też idzie ładnie.
A w wierszu:
nadmiar mieszkań i wyludnienie prowincji europy
skutkuje zakazem pauliego oraz promocjami bloków:
niesparowane osoby noszą te same spiny o pracę
dojazd do supermarketu z zagranicznym kapitałem
niełódzkim czy miejsce parkingowe dla wózków
kopytka buraczki schab wołowy: zapraszam na zniżkę
bloków d jak dotacje; wszelkie aktynowce i manowce
przeskakują z ujemnym ładunkiem na powłoki
starzejącej się skóry z góry orbitali f jak franczyza
Z pozoru jest jak w wielu wierszach wielu poetów, którzy chodzili do szkoły pod wezwaniem Andrzeja Sosnowskiego: język pęcznieje, rozbiega się w różne strony, coraz bardziej podatny na nieuzgodnione impulsy, w końcu wszystko wydaje się coraz bardziej możliwe, wydaje się możliwe wszystko – i koniec. Wszystko – z wyjątkiem uchwycenia rzeczy i życia, gdyż przecież jest już dawno „po słowie” i „po życiu”.
Stanowisko Andrzeja Sosnowskiego upraszczam, jednak w taki mniej więcej sposób niekiedy myśli i mówi się o nim, co oczywiście nie równa się temu, kim jako poeta naprawdę jest.
Niechże ten uproszczony obraz posłuży przez chwilę za tło dla wiersza Łukasza Kaźmierczaka. Dzięki niemu widać, że autor kieruje się dalece inną filozofią, wcale niepowierzchownie wiążącą naukowy sztafaż wiersza z jego społeczną diagnozą. Stosunki ekonomiczne rzucone na ekran procesów chemicznych odsłaniają jakiś ich złowrogi, trudny do wyjaśnienia determinizm.
Za to Kaźmierczak nie czuje się zdeterminowany do szarpania ciągle tych samych strun. Wprawdzie książka układa się w cykle, pierwszy jest spojony przez stylistykę tytułów-terminów (kataryzm, objawizm, wylewizm, klasizm…), to faktycznie faluje nastrojami.
Są tu obrazki z życia, pojawia się również – w spodniej warstwie, podszyciu tekstu – humor:
„Wigilia w tym roku idealnie spotyka niedzielę, aż kalendarz adwentowy przystraja się na bryłę platońską. Przy wyjściu z instytutu i instynktu słyszę o męskim braku wyczucia, lecz tracę orientację, czy chodzi o opiekę nad dzieckiem w stajence, czy o spowiedź. Odprawienie, obrażenie i prośba o wybaczenie, bo jego miłosierdzie trwa na wieki” („objawizm”).
Nutkę śmiechu słychać w momentach rozdźwięku, komunikacyjnych potknięć i utraty orientacji w sferze intencji i skutków mówienia: „dziecko w stajence” czy „spowiedź”. Podobnie zabawna bywa niepowściągnięta chłonność frazy, która zgarnia i ciągnie za sobą cząstki napotkanych dyskursów: „Ostatecznie zostają niesparowane kierunki, dlatego krążę w kółko, ponieważ religie nie proponują mi niczego prócz dziecięcych zabaw w berka i chowanego. Martyna woli klasy” („klasizm”).
Ostatecznie w świecie Kaźmierczaka nie jest wesoło. Nie da się w nim po prostu być – po swojemu, na własnych warunkach, gdyż pozostaje zaplątany w sieci dodatkowych, nadmiarowych, rakowych reguł. Ich źródłem szczególnie zasobnym jest wiara. Zrodzona z ludzkiej bezsilności zrodziła przemoc, zastój i cierpienie:
w cnotach złożone ręce
gdzieś dawno ludzie zobaczyli że mogą nie mieć racji
przestraszyli się i wymyślili wiarę
później okazało się że są sobie równi a nie chcieli się
równać tylko wznosić do słońca: dlatego wprowadzili przemoc
kiedy liście opadły i dopadł ich czas – stracili siłę oraz wiarę
w wieczną zieleń – ogarnął ich strach: zaczęli hołubić zastój
na koniec poczuli szczęście a raczej chcieli więcej: dlatego
żeby żyć wiecznie – kazali cierpieć
Nie jestem pewien wartości poetyckiej tego wiersza, lecz tego, że wysiłek podniesienia się z poziomu trywialnej niezgody, towarzyszący sporowi z religią, wart jest szacunku – owszem.
Konkludując: „Agresty” mają większość z tego, co mieć powinny, by się podobać – żywość, pomysłowość, lotność, giętkość, górę dobrego języka, lecz poza tym wnoszą do młodej poezji pierwiastek intelektualny wysokiej próby, daleki od publicystycznego odbijania jakichś prawd i praw, lecz ukazujący ich nieoczywiste usytuowanie w rzeczywistości.
Wszelka odmienność, na przykład płci, jest kwestią jedynie umowną, lecz zazwyczaj traktowaną z restrykcyjną powagą, jakby była wybrykiem życia, interpretacyjnym nadużyciem w stosunku do natury. A tymczasem przynależy do jej złożoności. Jest faktem. I tyle.
PIOTR ŚLIWIŃSKI
Łukasz Kaźmierczak, „Agresty”, Wydawnictwo WBPiCAK 2019.
Książka laureatka Konkursu Poetyckiego im. Klemensa Janickiego w ramach Festiwalu Poznań Poetów 2019
ŁUKASZ KAŹMIERCZAK / ŁUCJA KUTTIG – debiutowało prozami poetyckimi „Kokosty” (2018), publikowało w antologiach i czasopismach. „Agresty” to zwycięska książka w Konkursie Poetyckim im. Klemensa Janickiego 2019 (organizowanego w ramach festiwalu Poznań Poetów).