Instrukcja obsługi slamu
7 sierpnia 2024
– Czy literatura to tylko pismo? Chciałabym, żebyśmy uznali, że jest coś takiego jak literatura mówiona. I że mamy też w Polsce tradycję oralną, której slam jest częścią – mówi Dagmara Świerkowska-Kobus, kuratorka Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego i autorka pierwszej w Polsce pracy doktorskiej o slamie.
Zadedykowałaś swoją pracę doktorską: „Mojej rodzinie z wyboru – slamerom, slamerkom, osobom slamerskim”. To duża rodzina?
Dagmara Świerkowska-Kobus: – Tak duża, że nie mieści się Sali Wielkiej Centrum Kultury ZAMEK – jak pokazały ostatnie mistrzostwa.
Chętnych, by posłuchać osób startujących w zeszłorocznych Ogólnopolskich Mistrzostwach Slamu Poetyckiego było tak wielu, że zabrakło biletów. Da się tę rodzinę policzyć? Ilu jest slamerów w Polsce?
– Problem w tym, kogo uznać za slamera. Są tacy, którzy występują rzadko, ale identyfikują się z ruchem. Ja na przykład teraz wychodzę na scenę rzadziej, bo organizuję mistrzostwa. Są też tacy, którzy występowali dawniej, zniknęli, potem znów się pojawiają. I osoby, które przychodzą raz i nie wracają. Policzyć można tych, którzy wzięli udział w eliminacjach do mistrzostw. W tym roku odbywały się w jedenastu miastach, po trzy turnieje, w każdym turnieju po ok. 20 osób.
Czyli lekko licząc: około 600.
- Bliżej 500. Bo są też osoby, które jeżdżą po całej Polsce i startują w eliminacjach w różnych miejscach – zbierają pieczątki do paszportu slamerskiego i dostają za to dodatkowe miejsce w finale. Takich wagabundów jest sporo.
Wspominasz w swojej pracy także o tych, którzy nie występują, ale jeżdżą na slamy po Polsce jako publiczność. Publiczność to chyba ważna część waszej rodziny?
– Ci, którzy słuchają są najważniejsi. Slam opiera się na przekonaniu, że publiczność, która przychodzi obcować z poezją, powinna być aktywna, zaangażowana. To nie jest literatura jako ozdoba, tylko poezja, która coś we mnie robi emocjonalnie czy estetycznie i ja chcę się do tego odnieść. Głosowanie jest wyrazem zaangażowania. To cenne doświadczenie, bo w wydarzeniach kulturalnych często rola odbiorcy jest ograniczona. W slamie odbiorca nie jest tłem.
Slamerzy wychodzą na scenę, wypowiadają swoje teksty poetyckie, a publiczność głosuje i wybiera. Krytykom slamu właśnie ten element rywalizacji się nie podoba. Ty wskazujesz, że w slamie istotniejsza od rywalizacji jest wspólnotowość.
– Jeśli osoby z całej Polski potrafią się skrzyknąć i zebrać w jednym miejscu, to jak dużej potrzeba tu woli wspólnoty? W dodatku wspólnoty empatycznej, wyrozumiałej, bo przecież nie każda wypowiedź może się odbiorcy spodobać, dar nie musi zostać przyjęty.
Wokół slamu poetyckiego wytworzyło się aktywne środowisko i to jest siła tego zjawiska. Potrzeba słownego barteru, dzielenia się. A rywalizacja? Dla wielu jest ważna, ale nie jest w slamie najważniejsza. I występuje nie tylko w slamie. My w sztuce, kulturze zawsze rywalizujemy. Są konkursy literackie, nagrody. A nawet jak nie ma jury, to przecież obserwujemy innych, oceniamy, w jakiś sposób ustosunkujemy się do ich twórczości.
A twój pierwszy slam? Jak weszłaś do rodziny?
– Gdy przyszłam na pierwszy slam do Dragona*, to pomyślałam sobie: „Łał…”.
Czyli?
– A więc istnieje środowisko literackie… Bardzo mi tego brakowało. Studiowałam filologię polską, szłam na studia mając w sobie jakiś mit środowiska literackiego: są sobie ludzie i oni mają twórcze życie. Marzyłam o tym, że będziemy środowisko tworzyć, wspólnie działać, pisać, robić performanse… Nic takiego się nie wydarzyło. Jak się udało na studiach spotkać z trzema czy czterema osobami, które pisały i z którymi można było się wymienić, to dużo. Do tego kilka lat chodzenia na spotkania autorskie, konfrontowania się z tym, że przysypiam na nich i niewiele to wnosi do mojego życia. Kilka lat przeglądania czasopism literackich i poczucia, że to nie dla mnie. A potem poszłam na slam i zobaczyłam, że może być tak różnorodnie. Ci ludzi mi zaimponowali. I otwartością, i aktualnością swoich wypowiedzi. Gdy coś ważnego się działo w świecie, to były o tym teksty poetyckie. Podobało mi się, że to jest taka awangarda tematyczna, szybka reakcja. Że nie obcuję z wierszem, który ktoś napisał kiedyś, z tomem, nad którym ktoś pracował ileś lat – oczywiście szanuję taką twórczość, ale dla mnie było ważne, że w tym slamie jest życie.
Możliwość zobaczenia osób, które mówiły swoje teksty – w sposób nieskrępowany, czasem niedopracowany, innym razem nazbyt aktorski – była dla mnie wtedy bardzo cenna. Udało mi się uchwycić moment, w którym te osoby zajmujące się na co dzień bardzo różnymi rzeczami – stawały się artystami korzystającymi z wolności słowa i prawa do twórczej inicjatywy. Bardzo podobało mi się, że każdy może tu wyjść na scenę. I że można w tym wszystkim pozostać wiecznym amatorem – chociaż dzisiaj już bym tak osób zajmujących się slamem nie nazwała. W ciągu tych kilku lat wiele się zmieniło, są pośród slamerek i slamerów osoby zajmujące się intermedialnymi zjawiskami artystycznymi, dla których to jest świadoma forma wyrazu na styku słowa i działań wizualnych.
Ja pisałam wówczas sporo, ale te teksty zawsze wydawały mi się niewystarczająco dobre na książkę. Paraliżowało mnie, że z perspektywy czasu będę kojarzona z utworami, którymi zadebiutuję. Ale też przytłaczał mnie w ogóle sposób myślenia o literaturze jako o czymś skończonym. Byłam na specjalności artystyczno-literackiej, wszyscy mówili o tym, że trzeba publikować, a ja zdałam sobie sprawę, że to mnie nie interesuje, nie chcę publikować, nie w wymiarze książki. Co w tej kwestii daje slam? Jest nieskończoną antologią – złudne było moje przeświadczenie, że te teksty umierają, giną, znikają. Jest wiele takich, których frazy zostają z nami na lata. Innych się wyczekuje – że może slamerka czy slamer powie je podczas wizyty na scenie w mieście, które odwiedza. Na początku jednak sednem slamu była dla mnie jego ulotność.
I weszłaś na scenę jako slamerka. Jak było za pierwszym razem?
– Byłam bardzo podekscytowana tym, że w pierwszej rundzie zdobyłam więcej punktów niż osoba, która wystąpiła ze mną w parze, a to był uznany już slamer.
Wzięłam wtedy udział w „eliminacjach ostatniej szansy” do pierwszych Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego, które odbywały się w 2017 r. w Centrum Kultury ZAMEK, podczas festiwalu Poznań Poetów. Ostatecznie odpadłam i nie dostałam się do mistrzostw.
Jakie to uczucie, gdy publiczność na ciebie nie zagłosuje?
– Dla mnie było ważne, że w ogóle wystąpiłam. Chciałam zrobić niespodziankę znajomym. Szłam tam, nie oczekując niczego. I mam wrażenie, że ja szybko wpadłam w fanart: uważałam, że ci ludzie mają takie fajne teksty, tak doskonale mówią, że przegrać z nimi to jak wygrać.
Przed nami teraz już ósme mistrzostwa Polski w slamie. Zawsze odbywają się w Poznaniu. Dlaczego?
– Myślę, że przeważyły względy organizatorskie. W Poznaniu znaleźli się ludzie, którym chciało się to robić. Nikt z innych miast specjalnie nie protestował. I myślę, że co najmniej przez najbliższe trzy lata impreza zostanie w Poznaniu, ponieważ zdobyliśmy trzyletni grant na organizację tego wydarzenia z Wydziału Kultury Miasta Poznania. Do 10. edycji nie oddamy mistrzostw z pewnością!
Jak wygląda slamerska mapa Polski? Gdzie dzieje się najwięcej, najciekawiej?
– Środowiska są bardzo zróżnicowane. Miasta i sceny mają swoją specyfikę. Np. we Wrocławiu jest silny ośrodek, w którym są dwa środowiska – nie działają w kontrze, ale osobno. Dużo rzeczy dzieje się tam happeningowo, performersko. Wrocław przysyła zawsze na mistrzostwa osoby bardzo dobre.
Ciekawym przykładem jest ośrodek w Białymstoku, który powstał całkiem niedawno. Tam w slam zaangażowały się osoby dojrzałe, zajmujące się literaturą w sposób półprofesjonalny, także seniorzy, na emeryturze.
Właśnie o to chciałam cię zapytać – czy slam jest tylko dla młodych i czy ze slamu się wyrasta.
– Jak się okazuje, można także wrosnąć. Z Białegostoku zgłosili się do nas trzy lata temu, że chcą robić eliminacje. Mamy zasadę, że każdy może je organizować, ale najpierw przez rok musi prowadzić scenę slamerską z regularnymi wydarzeniami, następnie – w roku mistrzostw – trzeba zrobić trzy turnieje eliminacyjne. Udało się to tam bardzo dobrze, zdobyli wsparcie miejskich instytucji. I tam całe to środowisko literackie – klasyczne, skupione wokół grup zajmujących się poezją – przeniosło się w stronę slamu. Działają wspólnie z teatrem, robią sobie slamy w kawiarni teatralnej. Na mistrzostwa do Poznania też przyjadą panowie z Białegostoku, którzy średnią wieku podwyższą i to jest fajne.
Z kolei bardzo młoda scena, która przyciąga licealistów i studentów pierwszych lat, jest w Trójmieście. Tam zawsze tak było, sporo z nich jest związanych ze szkołami artystycznymi.
W Poznaniu natomiast scena jest bardzo różnorodna. Mamy starszych slamerów jak Marek Szewczyk, który występuje jako Markopantani – to emerytowany matematyk, z wydanymi książkami poetyckimi. I mamy też osoby, które zaczynają studia. Silne na poznańskiej scenie są wątki LGBT, feministyczne, ale to też fluktuuje.
Lublin jest ciekawy, bo tam slamy zaczęły się bardzo wcześnie, jako jedne z pierwszych w Polsce, a potem wygasły. I w 2020 r. Fundacja Heuresis zaczęła organizować pandemiczne slamy online. Rozrosło się to świetnie, nawiązali współpracę z instytucjami miejskimi, bibliotekami, teatrem, centrami kultury. My w Poznaniu też taki model współpracy realizujemy jako fundacja KulturAkcja.
Zwycięzca polskich mistrzostw pojedzie na mistrzostwa Europy?
– Tak, w tym roku mistrzostwa Europy są w Koszycach i pojedzie tam zwycięzca ubiegłorocznych mistrzostw Polski Michał Głaszczka. On występował na pierwszych slamach w Polsce 20 lat temu pod pseudonimem Ptak Piwniczny, teraz wrócił po wielu latach i wygrał.
Przyjmuje się, że slam narodził się w Stanach w 1986 r. A jak dziś wygląda slamerska scena na świecie, gdzie się dzieje najciekawiej?
– W tym momencie slam jest bardzo popularny w Ameryce Południowej. Jest tam narzędziem społecznego oporu, głosem mniejszości walczących o swoje prawa. To aktywiści z krwi i kości. Tamtejsze uniwersytety publikują najwięcej tekstów o slamie.
Slam bywa tam kontynuacją rdzennych gatunków oralnych, podobnie jak np. w Trynidadzie i Tobago gatunku calypso. Tamtejsze mistrzostwa slamu poetyckiego są równoważne z krajowymi nagrodami literackim, jak polska Nike. Telewizja transmituje turnieje, bilety się wyprzedają, trudno uznać, by było to zjawisko „wiecznych amatorów”.
W Europie podobne zjawisko zauważyłam w Belgii – uczestnictwo w mistrzostwach świata Belgijki Marii Darah wywołało spore zainteresowanie mediów, materiały pojawiały się w wiadomościach telewizyjnych, telewizji śniadaniowej, a dla samej slamerki – zajmującej się zresztą performansem – to był też krok w stronę wydania swoich tekstów w formie książki.
Na tych mistrzostwach świata występował z Polski Smutny Tuńczyk, czyli Wojciech Kobus.
– Tak, to było w 2022 r., tematem nie zainteresowały się żadne ogólnopolskie media, nikt o tym nie napisał. Tak samo jak nie napisano o Bohdanie Piaseckim, który w zeszłym roku otrzymał za wiersze mówione najważniejszą brytyjską nagrodę poetycką – Forward Prizes for Poetry za Best Single Poem. Piasecki w 2003 r. zorganizował pierwszy slam w Polsce, animował przez jakiś czas środowisko warszawskie, później wyjechał do Birmingham, zrobił tam karierę osoby zajmującej się kreatywnym pisaniem, współpracuje z najważniejszą brytyjską organizacją spoken wordową, czyli Apples and Snakes, a oprócz tego jest wykładowcą na Uniwersytecie w Birmingham. Skupia się w swojej twórczości na mówieniu, performansie i właśnie za wiersze mówione otrzymał tę prestiżową nagrodę.
My w Polsce nie mamy się nawet jak przymierzyć do czegoś takiego. Dzielą nas lata świetlne. Co nie znaczy, że osoby z Polski, które jadą na mistrzostwa Europy, nie podobają się – wręcz przeciwnie, są bardziej rozpoznawalni za granicą niż w Polsce.
Piszesz w swojej pracy o tym, że slam w Polsce nie był i nie jest poważnie traktowany. Z tego poczucia braku uwagi wziął się chyba twój doktorat? Pracując nad nim nagrałaś 117 turniejów slamerskich – w sumie 9120 minut. Robi wrażenie.
– Mam nieprzemijający żal, że to nie było dokumentowane wcześniej. Bardzo wiele przepadło. Ale na samym początku pojawiły się o slamie teksty krytyczne, które przedstawiły go jako złą atrakcję i to mocno zaszkodziło całemu zjawisku.
Ja na studiach polonistycznych nie słyszałam o slamie. Teraz, gdy rozmawiam ze studentami, na ogół też jest tak, że pierwsze słyszą. Dotyczy to także osób, które zajmują się literaturą profesjonalnie – albo nie słyszeli, albo słyszeli, ale nigdy nie byli.
Nadal zbierasz nagrania?
– Jestem w trakcie tworzenia Wirtualnego Archiwum Slamu Poetyckiego, w ramach grantu PRELUDIUM NCN. Można tam już zajrzeć, choć strona dopiero raczkuje. Dodaję tam nagrania, które zebrałam, ale też inne osoby podsyłają mi zapisy własnych występów.
Dla występujących to bywa ważne, żeby mieć potwierdzenie tego, co robią. Ostatnio np. dziewczyna starała się o stypendium na Uniwersytecie Jagiellońskim i zależało jej, żebyśmy jako fundacja napisali jej zaświadczenie, że ona w ramach tego gatunku tworzy. Mam coraz więcej podobnych próśb.
Mówiłaś, że nie chciałaś książki i że w slamie spodobało ci się właśnie, że jest sztuką chwili. A jesteś współredaktorką – wspólnie z Bartoszem Wójcikiem – pierwszej w Polsce drukowanej antologii slamu „Dymy”, która właśnie się ukazała. Premiera będzie w ramach mistrzostw w Poznaniu. Zatęskniłaś za drukiem?
– Czy taka antologia jest potrzebna? I tak, i nie. Tak – bo ma charakter dokumentacyjny. Pomoże niektórym osobom skrócić drogę do starania się np. o stypendium artystyczne. My robiliśmy antologie już od 2015 r., ale w formie internetowej. Jednak to nadal nie przekonywało wszystkich, okazuje się, że ciągle liczy się druk.
A dlaczego antologia nie jest potrzebna?
– Bo te teksty w druku często nijak się mają do tego, co ktoś prezentuje na slamie.
Często można usłyszeć opinie, że teksty slamerskie w druku się nie sprawdzają.
– Nie brzmią, zgadzam się z tym, chociaż zdaję sobie też sprawę z tego, że dla mnie – osoby, która analizuje je w kluczu silnego związku tego, co słowne z tym, co wizualne – druk nie jest rozwiązaniem pełnym, ale uznaję to za chorobę zawodową.
Czytałam „Dymy” i wiele tekstów wydało mi się ciekawych.
– Wiele się broni – takie głosy słyszę od osób, które na slamy nie chodzą, a antologię czytały. Ale fajnie byłoby, gdyby nie musiały być przycinane do druku, żeby zyskać uznanie. To pytanie o to, co my doceniamy. Czy literatura to tylko pismo? Chciałabym, żebyśmy uznali, że jest coś takiego jak literatura mówiona. I że mamy też w Polsce tradycję oralną, której slam jest częścią.
Nagrodą w mistrzostwach Polski będzie też opublikowanie książki poetyckiej w wydawnictwie WBPiCAK w Poznaniu. Po raz pierwszy ta nagroda pojawiła się w zeszłym roku. To także wyszło z potrzeby poświadczenia slamerskiego istnienia w druku?
– To jest potrzeba środowiska. Ja tutaj nie mogę się kierować własnymi instynktami badaczki slamu i narzucać osobom uczestniczącym w slamach, że ich wiersze są dobre tylko wówczas, gdy mają formę oratury, performansu. Wiele slamerek i wielu slamerów identyfikuje się ze słowem i jeśli chce iść tą drogą, potrzebuje debiutu.
Czekamy teraz na debiut Michała Głaszczki, który wygrał rok temu. Ukaże się jesienią. Michał nagrał też swoje teksty i książka ukaże się kodami QR, pod którymi będzie można ich posłuchać, to pozwoli zachować ich oralną warstwę.
Czego publiczność może się spodziewać na tegorocznych mistrzostwach? Daj nam krótką instrukcję obsługi slamu – dla kogoś, kto przyjdzie po raz pierwszy.
– Wystartują 24 osoby, które przeszły eliminacje. Mistrzostwa zaczniemy już 9 sierpnia, w Domu Tramwajarza. Tam będzie pierwszy etap, który wyłoni 12 osób i one zmierzą się w finale 10 sierpnia, w Sali Wielkiej Centrum Kultury ZAMEK.
Slam rozgrywany jest metodą pucharową. Uczestnicy występują parami, które losujemy. Mają trzy minuty, żeby zaprezentować swój tekst. Osoba, która zdobędzie więcej głosów, przechodzi do kolejnej rundy. Publiczność głosuje po występie każdej pary – podnosimy kolorowe kartki, które dostaniemy przy wejściu. Bywają sytuacje, że ktoś zagłosuje na dwie osoby, bo nie umie wybrać.
Można tak?
– Można, choć sugerujemy, że lepiej jednak zdecydować, bo nie skończymy nigdy spotkania. Można się uczestnictwem w slamie bawić, ale wiem, że są osoby, które podchodzą bardzo poważnie do tego, co słyszą i do wyborów. Bywają na slamach często i potrafią ocenić, że np. „to był ciężki slam”.
W jakim sensie?
– Wagi tekstów, emocji. Turnieje slamerskie bywają jak rollercoaster. Teksty bywają krańcowo odmienne w emocjach. Czasem osoby przychodzą z kilkoma i wybierają swój w dialogu czy kontrze do przedmówcy.
Czyli nie wiadomo do końca, co uczestnicy będą mówić?
– To się zmienia. Kiedyś silniejszy był element improwizacyjny. Sama pamiętam, że szukałam tekstu w trakcie występu mojego przedmówcy. Teraz osoby na mistrzostwach przedstawiają swoje the best of, teksty wypróbowane, często już znane w Polsce z innych turniejów. Czasem ci, które dostali się do finału, radzą się nas, który będzie najlepszy. Odpowiadamy najczęściej: najlepszy będzie ten, w którym czujesz się najlepiej i przekazujesz, co jest dla ciebie najważniejsze. Nie wiemy przecież, jaka będzie publiczność, co powie nasz przedmówca, trudno więc myśleć tu o strategii szachowej. Mówi się, że slam to rywalizacja, ale gdy obserwuje się slamy, to nie zawsze się to sprawdza.
To znaczy?
– Nie zawsze wygrywa ten, kto jest hardo nastawiony na rywalizację. Odbiorcy jakoś to wyczuwają i nie głosują na takie predatorskie osoby. Najlepiej być autentycznym i być w swoim tekście.
W slamie poetyckim podmiot, czyli osoba, która mówi w wierszu, jest najczęściej tą, która mówi na scenie. Trudno to oddzielić. Slamerzy najczęściej bardzo identyfikują się z doświadczeniami, o których mówią. Slamerska publiczność nie przychodzi też patrzeć na teksty jak na stylistyczne perełki. Nikt tu nie powie raczej: „O, ale ciekawie zastosował przerzutnię”. Powie raczej: „Odważny, że to powiedział. Powiedział o czymś, co ja też czuję”.
rozmawiała VIOLETTA SZOSTAK
*Dagmara Świerkowska-Kobus — kuratorka Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego. Autorka pracy doktorskiej „Tekst slamerski w świetle genologii lingwistycznej” napisanej na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM w Poznaniu. Inicjatorka Wirtualnego Archiwum Slamu Poetyckiego (archiwumslamu.pl). Prezeska Fundacji KulturAkcja. Tworzy kolaże, które publikuje w sieci – IG @awałsia_askrobmysz. W Fundacji KulturAkcja, która organizuje Ogólnopolskie Mistrzostwa Slamu Poetyckiego, działają razem z nią Wojciech Kobus, Marta Wieczorek i Maciej Mikulewicz.
*Dragon Social Club – klub przy ul. Zamkowej w Poznaniu, w którym odbywały się turnieje slamerskie do 2020 roku.
Finał Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego odbył się 10 sierpnia 2024, o g. 17 w Sali Wielkiej Centrum Kultury ZAMEK.
Finał poprzedziła debata „Nic, a na pewno nie slam – o miejscu oratury w życiu (literackim)” połączona z premierą antologii „Dymy”. W rozmowie udział wzięli Dagmara Świerkowska-Kobus oraz Karolina Czarnecka – organizatorka spotkań z performansem „Slamka”, dr Jakub Skurtys – krytyk literacki, dr Bartosz Wójcik – badacz oratury oraz literatury Karaibów i diaspory. Spotkanie poprowadził Wojciech Kobus, poznański slamer, muzyk i poeta.