Stachura. Próba porozumienia
21 grudnia 2016
Rozmowa, która miała miejsce 24 listopada w Scenie Nowej w Zamku, do pewnego stopnia pod znakiem zapytania stawia przekonanie o istnieniu dwóch „równoprawnych i równorzędnych” lektur dzieła Edwarda Stachury.
LEKTURA/„ŻYCIEM-CZYTANIE”
Poznawanie tekstów Stachury to kwestia o znaczeniu fundamentalnym, przekonywał – już na początku dyskusji – Dariusz Pachocki, bez uwzględnienia której dalsza praca nad jego dziełem, pozwalająca wyznaczyć w interpretacji „nowe spojrzenia i nowe ścieżki”, okazuje się niemożliwa. Lubelski znawca i edytor utworów autora „Jednego dnia” zwrócił między innymi uwagę, że w przypadku Stachury recepcję można z grubsza podzielić na dwa okresy: „przed Berezą” i „po Berezie”. Tym samym zasugerował, że zasługą ufundowanego przez Berezę „życiopisania”, którego w dzisiejszym myśleniu o Stachurze niepodobna żadną miarą zignorować, było uformowanie takiego modelu „lektury”, który stał się wysoce „funkcjonalny” w obiegu popularnym.
Można by zatem przypuszczać, że Bereza dokonał czegoś, o czym właściwie od początku marzyła krytyka, mianowicie spełnił potrzebę wywarcia realnego wpływu na sposób funkcjonowania literatury wśród szerokiej publiczności, wpływu będącego miarą użyteczności głosu krytyki w toczącej się dyskusji. Tymczasem efekt był co najmniej zaskakujący.
„Życiopisanie” bowiem, kategoria bądź co bądź krytycznoliteracka, zostało przez publiczność „odczytane” nader dosłownie, skutkiem czego pożądany „przeskok iskry” – jak rzecz metaforycznie ujął Pachocki – pomiędzy głosem krytyki a głosem „zwykłego” czytelnika, który mógłby wreszcie wzniecić płomień interakcji, okazał się zaledwie rezultatem lekturowego „oszustwa”. Styl odbioru dominujący (bezpowrotnie) w latach 80., to znaczy w czasach, kiedy rzeczywiście panowała moda na Stachurę (słynne Stachuriady, notabene organizowane do dnia dzisiejszego), dałoby się bez cienia ironii i w najprostszym ujęciu określić jako „życiem-czytanie”. Modne było mieć – konstatował Pachocki – pięciotomowego Stachurę w plecaku, ale zarazem mało kto owe pięć tomów czytał.
Ów rozdźwięk posiada, jak sądzę, rozstrzygające znaczenie dla próby zrozumienia silnego przywiązania „zwykłego” czytelnika do „prawdziwościowego” wymiaru zdarzeń opisanych w poszczególnych utworach, toczącego niewątpliwie spór z ich wymiarem „symbolicznym”. O ile bowiem dla krytyków (jak również samego autora) zakotwiczenie opisu pracy na zrębie, oczyszczania stawu bądź burzenia stodoły w realnym świecie, nie ma najmniejszego znaczenia – mówi Pachocki – o tyle dla odbiorcy uprawiającego „życiem-czytanie” – moglibyśmy dodać już od siebie – stanowi ono nie tylko gwarancję autentyczności i sensowności zainteresowania Stachurą, ale również (to rzecz jasna jedynie hipoteza) dopuszcza możliwość zaistnienia takiej formy obcowania z „tekstem”, jakkolwiek to brzmi, która posiadałaby moc wyzwalającą z fikcyjności życia. Krótko mówiąc, ze Stachurą w dłoni można było żyć „naprawdę”.
GRANICA POROZUMIENIA
Bez względu na powyższe okoliczności, które nie sprzyjają dzisiejszej recepcji twórczości autora „Siekierezady”, jestem przekonany, że zasadniczą wartością rozmowy o pisarstwie Stachury (w tym upatrywałbym również sensowności wszystkich tego rodzaju wydarzeń) jest bez wątpienia to, że pole porozumienia pomiędzy krytyką a czytelnikiem, których lektury przez wiele lat – podkreślał tę kwestię lubelski badacz – podążały osobnym torem, udało się, wbrew wszelkim pozorom, zbudować.
Strategie jego konstruowania bądź wypracowywania bywają rozmaite. Niemniej w przypadku autora „Falując na wietrze” mamy do czynienia z interesującym skądinąd paradoksem. Oto bowiem dopiero postawienie ostrej granicy między porządkiem dzieła (i jego lekturą) a porządkiem autora (i wspomnieniem o nim), granicy, której wymierną postacią stała się w pewnym momencie linia – tak bym ją określił – „sygnaturalnego” oddzielenia Steda od Stachury, stanowi warunek możliwości komunikacji, powiązania ze sobą daleko odmiennych stanowisk. Legenda wszak nadal pracuje. Istnieją bowiem pewne granice lub stany graniczne – jak pisał sam Stachura – „których bezkarnie nie dane jest przekraczać nikomu” („Cała jaskrawość”). Można tę fundamentalną różnicę uchwycić jeszcze inaczej, dostrzegając właśnie – jak uczynił to, formułując otwierające dyskusję pytanie, Borys Szumański – „prawdziwościowy” i „symboliczny” wymiar zdarzeń zawartych w prozie Stachury.
WOLNOŚĆ JAKO KONIECZNOŚĆ
Krytyka sporo już powiedziała na temat estetycznej wartości dzieła Stachury, nierzadko dostrzegając jego wcale liczne słabości. Wypada jednak zgodzić się z Henrykiem Berezą, który swego czasu podkreślał, że autor „Siekierezady” doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, jak olbrzymie ryzyko podejmuje, nadając zgoła „metafizyczny” sens takim choćby czynnościom, jak jedzenie śniadania, palenie papierosa, pranie onuc czy praca na zrębie (zob. „Życiopisanie”).
Jeśli nawet prawdą jest – jak przekonuje Tomasz Kunz – że język Stachury pracuje na wolnym biegu, to znaczy na „biegu jałowym”, że cechuje go z tego powodu trudna do zaakceptowania grandilokwencja czy logoreiczność (swoiste formy przegadania), to jednak ów „wolny bieg” mógłby o tyle odnosić się do negatywnie postrzeganego wielosłowia, o ile stałaby za tym świadomość wolnego wyboru strategii artystycznej, jako cząstka lub przejaw – i nie sposób tego pisarzowi odmówić – olbrzymiej świadomości twórczej.
Intuicja podpowiada mi, że Stachury rozumienie „wolnego biegu”, poprzez dialektyczne splątanie języka i egzystencji, zbliża się niepomiernie ku heglowskiemu ujęciu wolności jako uświadomionej konieczności, gdzie konieczność jest absolutnie czymś innym niż przymus.
Tak rozumiany „wolny bieg” nie jest jednoznaczny z biegiem bez pracy (w języku), bez działania (w życiu), bez oporu, bez przeszkód, bez strat, wszak droga prowadzi „przez zasieki kolczastego drutu”. Mówiąc wprost, wszystkie elementy, które Kunz byłby skłonny uznać za przejaw niedostatku artystycznego rzemiosła, daje się równie dobrze (i w oparciu o inkluzję tego, co inne) dostrzec okupiony wysiłkiem, świadomy zamysł artystyczny, artyzm par excellence albo graniczną jego postać.
LITERACKIE/EGZYSTENCJALNE
Bylibyśmy więc gotowi przypuszczać, że nie ma w tym żadnej sprzeczności, a jednak daje tu znać o sobie oczywiste pęknięcie. Ma niewątpliwie rację Tomasz Kunz, kiedy mówi, że autor „Całej jaskrawości” nie jest pisarzem, który – ze względu na język – wydawałby się szczególnie hermetyczny, choć zarazem trudno przyznać, aby pisarstwo Stachury cechowała jakaś osobliwa forma realizmu (Stachura odsłania się przecież nierzadko jako pisarz swoiście filozofujący). W pełni podzielam również i tę uwagę krakowskiego badacza, wedle której Stachura, postrzegany jako pewien fenomen literacko-egzystencjalny, wydaje się interesujący właśnie ze względu na to, co wykracza poza konwencjonalny, literacki zapis.
„Znalazł się on – niemal dokładnie cytuję fragment wypowiedzi Kunza – najbliżej przejścia, o którym w gruncie rzeczy marzy bardzo wielu pisarzy, miejsca, które pozwala wyjść poza literaturę. W tym sensie Stachury literatura w ogóle nie interesowała, a jeśli tak, to bardzo krótko i przelotnie. Faktyczną zaś stawką w pisaniu Stachury było coś znacznie poważniejszego niż dobrze napisany wiersz czy przyzwoicie napisany kawałek prozy. Być może udało mu się nawet w niektórych fragmentach wyjść poza obszar literatury czy literackości, ale zapłacił za to ogromną cenę, nie tylko egzystencjalną, ale także artystyczną”.
Nie ukrywajmy, jeśli Stachurze rzeczywiście udało się do pewnego stopnia przekroczyć tę granicę, to śladów przekroczenia powinniśmy szukać w tym, co jednak zostało zapisane. Jest to nasz nieuchronny punkt wyjścia. Zaś są one widoczne szczególnie w tych partiach dzieła, w których autor wyraźnie wkracza w obszar metarefleksji. To już wystarczający powód, aby dostrzec w dziele Stachury cokolwiek interesującego.
GRZEGORZ PERTEK
Zobacz także: Pytania o Stachurę
GRZEGORZ PERTEK – doktorant w Zakładzie Semiotyki Literatury UAM. Zajmuje się polską poezją współczesną. Publikował m.in. w „Przestrzeniach Teorii”, „Poznańskich Studiach Polonistycznych”, „Polonistyce”, a także w zbiorach pokonferencyjnych.