Eliza Szybowicz: Wolności nie kocham, nie rozumiem
27 października 2016
Eliza Szybowicz podsumowuje konkurs na opowiadanie „Wolność jest?…”. Gdybym miała zebrać swoje wrażenia jako jurorki, powiedziałabym: uczta, uczta, uczta – pisze.
POŻERA NAS ZALEŻNOŚĆ
Do lektury czterech setek prac nadesłanych na konkurs „Wolność jest?...” przystępowałam z nagłą świadomością, że tytułowa kategoria jest mi raczej obca. Nie posługuję się nią ani na co dzień, ani od święta. Nie jest dla mnie wartością realizowaną czy choćby projektowaną. Mawiam o niej w ironicznym cudzysłowie. Jeśli już doskwiera mi brak czegoś podobnego, to niezależności. Ale też bez przesady. Co do podstawowych praw człowieka i obywatela nie ma dyskusji, ale poza tym… Żywię przekonanie, które wyraziłabym, parafrazując Osiecką: „Mógłby ktoś powiedzieć, że pożera mnie zależność, ale czyż my sami nie jesteśmy zależnością, a zależność nami?”.
Wolność to wielkie, abstrakcyjne słowo. Trochę magiczne, np. określenie „wolny rynek” długo zamykało nam usta. Nie wiadomo, co z tym słowem zrobić, jeśli nie chce się go używać do niecnych celów. Niezależność podlega przynajmniej doraźnym negocjacjom, przynależy do sfery pragmatyki. Wolność mniej nadawałaby się zatem na literackie mięso. Najlepsze opowiadania konkursowe dotyczyły chyba właśnie zależności i niezależności.
To dziwne, ale podstawową rzecz o wolności i literaturze mogą powiedzieć teksty, które nie spełniały kryterium formalnego – nie były opowiadaniami, lecz wypracowaniami i manifestami. O czym świadczą? Że dziś wolność to obowiązkowe zadanie do wykonania, trzeba ją zdobywać, zarządzać nią, terapeutyzować się w razie kłopotów. Deklarować, jeśli nie posiadanie, to chęć posiadania, bycie na dobrej drodze do posiadania. W każdym razie wiedzieć, czym ona jest. I głośno o tym mówić. Mieć gotowy odzew na to hasło.
PRZEDE WSZYSTKIM JA
Konkurs po raz kolejny dowodzi, że poetyki nie da się oddzielić od polityki, a nawet że poetyka najwięcej, najciekawiej, najlepiej mówi o naszych sprawach. Na przykład silniej przemawia składnia naśladująca obsesyjny bieg myśli kobiety maltretowanej przez męża niż wywód tłumaczący mechanizmy przemocy domowej.
To, co uderza w trakcie lektury zgłoszonych opowiadań, to przewaga, niemal wyłączność perspektywy ja. Najwyraźniej narracja pierwszoosobowa i subiektywna automatycznie narzucają się autorom opowiadań o wolności. Bardzo to wymownie świadczy o naszych indywidualistycznych czasach i ograniczeniu zasięgu epiki. Często właśnie zatrzaśnięcie w ja wydaje się największym problemem bohatera. Pojedyncze opowiadania polegające na zderzeniu dwóch/trzech/czterech perspektyw od razu przyciągają uwagę.
A gdzie podmioty zbiorowe? Przychodzą mi do głowy dwa teksty, których narracja poprowadzona została częściowo z perspektywy grupy bohaterów. Ciekawe, że tematem obu była ciężka fizyczna praca. Jeden opowiadał o ucieczce od niszczącej ciało i duszę harówki, podróży pociągiem z głębi pustynnego kraju na wybrzeże bezkresnego oceanu, drugi – przeciwnie – o porzuceniu świata i jego komplikacji na rzecz niskiego, ale pozwalającego zapomnieć o wszystkim statusu robotnika leśnego.
ANTYUTOPIE, GROTESKI, REALIZM
Z indywidualną perspektywą łączy się, o dziwo, niewielkie społeczne zróżnicowanie języka. Bohaterowie mówią zasadniczo tak samo, bez względu na wiek, wykształcenie, pozycję.
Nie jestem pewna, co to oznacza. Może złudzenie unifikacji, może szlachetne wstrzymanie się od kreacji, która z zasady jest przemocowa. Chociaż już punkt widzenia ptaka w klatce czy psa na łańcuchu bywa kreowany bez skrupułów, z pełną świadomością umowności. Na tym jednolitym tle wszelka partykularna perspektywa, wszelkie nacechowanie stylistyczne języka bohaterów cieszy ucho.
Pod innymi względami nadesłane monologi są bardzo różne. Rozciągają się od autentyku (babcia była w łagrze) do ostentacyjnej fikcji (gadająca włochata kulka o dydaktycznym zacięciu; to wcale nie było złe opowiadanie). Monumentalne symboliczne wizje i skromne nowelowe obrazki, fantastyczne antyutopie, różne odcienie groteski, prosty realizm. Czasem te porządki się mieszają, wtedy na blokowisku nagle pojawia się anioł z jakimś dotyczącym wolności przesłaniem. Było też trochę opowiadań gatunkowych (kryminalnych, historycznych).
Powtarzające się tematy i stałe elementy gry każą myśleć o podgatunkach, takich jak „opowiadanie o uzależnieniu od internetu”, „opowiadanie o przemocy domowej” lub „opowiadanie o rzucaniu pracy w środku dnia”. Oj, dzieje się tu coś ważnego, myślałam sobie, czytając kolejną realizację znanego już podgatunku.
ŻARTY, HORRORY, ZWROTY AKCJI
Czytanie tak wielu tak różnych tekstów zbliżonych tematycznie przekonuje, że nie ma poetyk nieskutecznych, są tylko źle zrobione. Sugestywna może być ogłuszająca dosłowność, jak w szkicu autobiograficznym o życiu na wózku, który kończy się gorzkim stwierdzeniem, że nowy akumulator jest kilkakrotnie droższy niż samochodowy – „za wolność trzeba płacić”. I sugestywna może być absurdalna opowiastka o Tacie Oli, ważnym handlowcu, który groźbę psychicznego załamania z powodu kryzysu ekonomicznego kompensuje sobie obsesją na punkcie słoni. Sprowadzony przezeń do mieszkania w bloku słonik, rosnąc, powoduje katastrofę – szesnaście pięter wali się w gruzy, ale rodzina Oli znów jest szczęśliwa.
Gdybym miała zebrać swoje wrażenia jako jurorki, powiedziałabym: uczta, uczta, uczta. Mięsisty konkret i filozoficzna abstrakcja, bezlitosna dosłowność i wieloznaczna metafora, kontrolowany chaos i przemyślne uporządkowanie, żarty, horrory, zwroty akcji, piętrowa ironia, nagłe happy endy lub ich zaskakujący brak.
Rozkosz i rozczarowanie. Rozczarowanie i rozkosz. Po prostu – literatura.
ELIZA SZYBOWICZ
ELIZA SZYBOWICZ – krytyczka literacka, autorka (z Przemysławem Czaplińskim, Maciejem Lecińskim i Błażejem Warkockim) „Kalendarium życia literackiego 1976–2000” i książki „Apokryfy w polskiej prozie współczesnej”. Jurorka – wraz z Sylwią Chutnik i Filipem Modrzejewskim – konkursu na opowiadanie „Wolność jest?…”. Na konkurs nadesłano 403 prace.