Dorota Masłowska w Zamku. Teleport do drugiego człowieka
23 września 2024
– Bohaterowie „Magicznej rany” są uwięzieni w pewnych frazach, zafałszowanych deklaracjach, które są kompletnie nie ich. I w tym wyraża się tragizm ich losów, ponieważ nie posiadając własnego języka, po prostu nie posiadają siebie i swojego życia – mówiła Dorota Masłowska na spotkaniu z czytelnikami w Poznaniu.
Chętnych na spotkanie z autorką było tak wielu, że zabrakło biletów. Sala Wielka Centrum Kultury ZAMEK dawno nie widziała takich tłumów na spotkaniu literackim. Ponad 400 osób słuchało rozmowy, którą z pisarką prowadził Marcin Jaworski, sporo pytań padło też od publiczności, a potem długa kolejka ustawiła się po autografy.
– Widzę, że była czytana – uśmiechnęła się Dorota Masłowska patrząc na sfatygowaną okładkę książki, którą podsunęła jej do podpisu młoda dziewczyna.
– Strasznie! – odpowiedziała czytelniczka.
Dorota Masłowska do Poznania przyjechała 17 września. To było jedno z jej pierwszych spotkań autorskich wokół książki „Magiczna rana”, która ukazała się w sierpniu nakładem wydawnictwa Karakter.
Unia z ludźmi
Jedno z pierwszych pytań dotyczyło właśnie jej relacji z czytelnikami.
– Dzisiaj jest rocznica mojego pierwszego spotkania autorskiego, a jutro mojego pierwszego autorskiego spotkania w Poznaniu – mówiła Masłowska, która na scenie literackiej jest od wydania w 2002 r. „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”. – Moja relacja z publicznością przeszła bardzo różne fazy. Pierwsze książki pisane były na emocjach, byłam bardzo skonfliktowana, jak to młoda osoba. I myślę, że moja relacja z czytelnikami była też nabuzowana i nabita gwoździami, po obu stronach – odpowiadała.
– Dwie ostatnie rzeczy, to dla mnie jest głęboka relacja z ludźmi – mówiła o płycie „Wolne” wydanej rok temu i „Magicznej ranie”. – Dla mnie to przejmujące chwile, kiedy inni odnajdują się w emocjach, które są zapisane na tej płycie. Widzę, że ona rezonuje, żyje. To, że mogę w ten sposób wniknąć w życie ludzi, jest dla mnie jakimś odpałem zupełnym – opowiadała. – A jeśli chodzi o tę książkę, też widzę jej emocjonalny oddźwięk. Widzę, że ludzie czytają ją przez siebie. Mam poczucie, że staje się to dla mnie coraz ważniejsze. Taka unia z ludźmi, której niekiedy doznaję, jest dość niesamowita.
Bohaterowie bez języka
– Silny ciągle gada z ludźmi – mówił Marcin Jaworski. Opowiadał, że gdy czyta dziś na zajęciach ze studentami filologii polskiej „Wojnę polsko-ruską…”, to widzi, że Silny ciągle do młodych przemawia. Pytał autorkę o to, jak zmienili się jej bohaterowie i jak możemy się w nich dzisiaj przejrzeć jako zbiorowość.
– Postaci, które przemaszerowują przez tę książkę, nie są jakoś obłędnie wywrotowe. To są przeciętni ludzie, wręcz wydaje mi się, że ograna jest ich zwykłość i brak szczególnych życiowych dokonań – mówiła o „Magicznej ranie”. – Wydaje mi się, że nie losy bohaterów są tym lustrem, w którym możemy się przejrzeć, ale język. Mimo że nie odbija on nas jeden do jeden, bo to nie jest język, jakim naprawdę mówimy. To miks jego różnych elementów, dość natrętnych powtórzeń, przywołań – odpowiadała. – Wydaje mi się też, że ja tego nie konstruuję z jakąś wielką świadomością i planem, to przemawia przeze mnie pewien troll, pewna skłonność do przekory i przedrzeźniania, ale wychodzi z tego coś dla mnie przejmującego. Zbiera jak w soczewce wypaczenia naszego języka, których nie zauważamy, bo się wślizgują niepostrzeżenie. I tu dopiero – powtórzone wielokrotnie, wyolbrzymione, ustawione w niepoprawnych, nielogicznych kontekstach – zaczynają boleć – wskazywała.
Silny mówił językiem blokowiska, bohaterowie „Magicznej rany” są już gdzie indziej, mówią połamanym językiem mediów społecznościowych, seriali, influencerów, youtuberów, językowych gotowców.
– Język Silnego wydaje mi się dziś bardzo żywy i autorski. Ten język tańczy koślawo, ale tańczy jak Silny mu zagra. Natomiast bohaterowie „Magicznej rany” są uwięzieni w pewnych frazach, zafałszowanych deklaracjach, które są kompletnie nie ich. I w tym wyraża się tragizm ich losów, ponieważ nie posiadając własnego języka, po prostu nie posiadają siebie i swojego życia – odpowiadała. – Wydaje mi się, że zostało tu uchwycone coś bardzo prawdziwego o naszych czasach, czego jeszcze nie zarejestrowali psycholodzy i socjolodzy. Bo bardzo trudno jest nazwać, co właściwie się dzieje, gdy liczmany, klisze, puste frazy, szał anglicyzmów zalewają nasz język. Jak bardzo wpływają na nasze doświadczenie, na wypłaszczenie barwności naszych przeżyć.
Musiałam przebrać się za mężczyznę
Prowadzący spotkanie pytał też o przejście od Silnego i męskich bohaterów do kobiecych postaci, bo to one w „Magicznej ranie” zdają się dominować.
– Czytałam interpretacje, że Silny wraca tu po latach – mówiła o jednym z opowiadań z „Magicznej rany”. – Mnie się tak nie wydaje, ale jeśli tak, to kobieta, którą on obrabia w tym opowiadaniu, nie jest już jego ofiarą. Ona przychodzi po niego, po swoje. Myślę, że to jest droga, którą wykonał świat. I którą ja wykonałam – wskazywała. Wspominała też, jak na festiwalu Góry Literatury odpowiadała na pytanie, dlaczego wybrała męskiego bohatera do książki „Inni ludzie”. – Tłumaczyłam, że żyjemy w świecie, w którym ciągle to mężczyzna jest głównym bohaterem i że trudno sobie wyobrazić obiektywną główną bohaterkę. I pamiętam, że albo widziałam, albo sobie wyobraziłam tężejącą twarz Olgi Tokarczuk, która tego słuchała… – zaśmiała się. – Ale oprócz tego, że jest to bulwersujący pogląd, to też w jakiś sposób odbijający ówczesną rzeczywistość – dodawała. – Kiedy zadebiutowałam, moja książka odniosła duży sukces, ale ja żeby to osiągnąć, musiałam przebrać się za mężczyznę. Musiałam przyjąć narrację męską, żebym mogła być z mężczyznami w literaturze. Cieszę się, że przez te 20 lat jako społeczeństwo wykonaliśmy jednak jakąś pracę.
Bohaterem, od którego opowieści „Magiczna rana” się zaczyna i który ją zamyka, jest jednak chłopiec. Damian, zwany Młodym. Dziecko niepasujące do normy, do innych.
– Dziecko, które nie odnosi sukcesów na żadnych polach, nie generuje wzrostu – odczytywała Masłowska. – Ten bohater do mnie przyszedł, bo wydaje mi się, że jako społeczeństwo mamy duży problem z dziećmi. Bo mimo że tych dzieci jest mało i skupiona jest na nich bezprecedensowa uwaga, żeby rozwijały się w sposób spektakularny, chodziły na chiński dla biznesu od trzeciego roku życia i żeby przynosiły nam dumę, to te dzieci – jak wszystkie dane wskazują – rozwijają się źle, są nieszczęśliwe, popełniają samobójstwa. Coś z tym światem i sposobem, w jaki dzieci są traktowane, jest strasznie nie tak. Stąd postać chłopca, który jest „nie taki”. Cała ta jego opowieść jest budowana tak, że wszystko jest w niej nie tak. Jest jak drapiący sweter, uwiera. Nawet usłyszałam taką interpretację, że on jest dzieckiem, które idzie do kibla i popełnia samobójstwo. Książka jest zbudowana z niedopowiedzeń, które czytelnicy mają prawo sobie dopowiedzieć, i ja się z tą interpretacją zgadzam. Ta niewygoda rosła i tak bardzo nie było dla niego miejsca, że on wyrzuca się do kibla. Wychodzi w zaświatach. To klamra dla tej książki, dosyć bolesna.
Zaświaty zepsute
Czy Dorota Masłowska w „Magicznej ranie” prowadzi nas w zaświaty, pyta o duchowość, o Boga? To pytanie tak duże i ryzykowne, że prowadzący naprowadził na nie nieśmiało.
– Wątek różnych wierzeń religijnych cały czas się przewija – potwierdziła autorka. – I babcia chce tego neuroróżnorodnego Damiana wysłać na egzorcyzmy. I jednej z bohaterek ukazuje się pod wpływem narkotyków Matka Boska, która potem jednak okazuje się jej siostrą… Myślałam o tym, że chrześcijańskie imaginarium wciska się tam gdzieś cały czas i pokazuje jako pozostałości duchowości, ale puste. Jest to świat bez duchowości i bez praktyk religijnych, a jednocześnie z jakąś pozostałością po nich. I zaświaty też są jakimś zrakowaciałym marzeniem, fantazją, czyśćcem… Na pewno zbudowane są na planie czyśćca, ale mają jakieś nowe figury – jak all inclusive, jak śmieci, które zaczęły funkcjonować jako nowa przyroda… Są nie parodią, ale wersją życia po śmierci totalnie przystającą do tego świata zepsutego, w jakim żyjemy. Nie ma tam też Boga, błąkają się jakieś zombi po prostu.
Magiczna rana
– Rana kojarzy się nam z krzywdą, bólem, a jednocześnie jest magiczna, cudowna. „Magiczna rana” okrada nas i obdarza jednocześnie. Paradoks i magia tej zbitki jakoś mnie porwała. Można też ją postrzegać jako zranienie każdego z moich bohaterów. To, jak próbują siebie zadeklarować, opowiedzieć w tych fałszywych językach, jest nieadekwatne do rzeczywistości. I to generuje nieskończone cierpienie. Magiczne cierpienie, bo niemożliwe do ukojenia – odczytywała.
Odpowiadała też na pytanie o to, jak łączy się u niej przerażające i śmieszne.
– Bardzo się cieszę z tej paradoksalnej i trochę niemożliwej mieszanki. To teoretycznie nie powinno ze sobą występować. Wiem też, że dla wielu ludzi jest to nieznośne, bulwersujące. I jest to trochę na skraju… Ale ja często przeżywam ból przez śmiech. I czuję to jako spójne. Że śmiech ma bardzo różne odcienie. I że te żarty nie są wcale wspinaniem się na wyżyny okrucieństwa, ale są ważnym rozładowaniem graniczności różnych stanów, i cierpienia właśnie.
Cieszyła się, że jej książka nie ma jednego życia, odczytywana jest na wiele sposobów.
– Te opowiadania w dużej mierze bazują na niedopowiedzeniu. Ludzie ją tak różnie odczytują, dzięki temu, że sami ją sobie trochę opowiadają. Dostają zarys, dialogi, jakieś strzępy, obrazy, ale reszta wydobywa się z nich. I to wydaje mi się wspaniałe, bo czuję, że to pracuje.
Historie przechwycone przez algorytmy
– Czy teraz też musi się pani przebierać za kogoś, z kim się nie utożsamia? – zapytała jedna z uczestniczek spotkania.
– Nie czuję już niewygody tego przebierania się. Oczywiście mam personę publiczną, której używam do takich sytuacji jak teraz, bo uważam, że niemożliwym jest bycie osobą publiczną bez posiadania takiej persony, rozdziału na to, co prywatne i publiczne. Natomiast nie jest to już zafałszowane, niewygodne, myślę, że między tymi dwiema osobami jest przepływ krwi – odpowiadała. – Przełomowa była dla mnie płyta „Wolne”, która dała mi dostęp do prawdziwej siebie. Nawet mój pseudonim „Dorota” jest moim prawdziwym imieniem. Na tej płycie mówię o rzeczach bardzo prywatnych, intymnych, swoim bólu, równocześnie robię to na własnych warunkach. Mogę powiedzieć rzeczy straszne, ale to nie jest konfesja. l to nie jest autobiografizm, który byłby dla mnie nie do zniesienia – opowiadała. – I myślę, że ta książka jest darem tej płyty. Uzyskałam dostęp do zupełnie innych rejestrów, byłam w stanie wytworzyć też inny ton, który bywa śmieszny, ale nie jest prześmiewczy. Kupiłam za „Wolne” tę książkę.
– Mówi się, że Masłowskiej nie czyta się dla fabuły, ale dla języka – powiedział kolejny z czytelników, pytając o to, jak myśli o swoim dziele, jak je planuje, czy prowadzi ją język.
– To kwestia, z którą dość często jestem zderzana: niedorozwój historii – odpowiadała. – Ale proszę państwa, myślę, że my bardzo potrzebujemy historii, które są antynetfliksem. Mam poczucie, że historie zostały przechwycone przez algorytmy. I nasze mózgi oczywiście pożądają rozpoczęcia, rozwinięcia i zakończenia w bardzo wykalkulowanych przebiegach. Ale wydaje mi się, że takie historie, które ja proponuję, które nie są do końca bezkształtne – bo bardzo nad formą pracowałam – ale są dość nonsensowne, błahe… no takie trochę jak życie, bezbarwne, nie do końca takie, jak nasze mózgi oczekują… Uważam, że to dobrze pracuje. To jest książka rozlewisko. To czego nie wiemy, co jest niedokończone, to potem sprawia, że się zastanawiamy, co się tu właściwie wydarzyło.
Polowanie na rzeczy, chodzenie po linie
– Kiedy pani pisała „Wojnę polsko-ruską…” i przygotowywała się do matury, ja zaczynałam pracę jako polonistka. Byłam zachwycona językiem pani książki, słuchem absolutnym. Zastanawiałam się, jak pani to zrobiła? Jak to się robi? – pytała kolejna z osób.
– No… Myślę, że wtedy to byłam w stanie skrajnego pobudzenia umysłowego przez tę maturę… – odpowiedziała Dorota Masłowska, a sala odpowiedziała śmiechem. – Myślałam też o tym ostatnio, bo było właśnie 90-lecie wydania „Zwrotnika Raka” Henry’ego Millera, a przeczytanie tego wtedy totalnie mnie pchnęło w przepaść, cudowną przepaść. Poznałam takie pisanie, które się nie ogląda na nic, jest dzikie, jest szalone. Ja tę energię wtedy złapałam – opowiadała. – Od tego czasu ja jednak też bardzo dużo pracowałam… Ja dużo pracuję po prostu – uśmiechnęła się.
– Pisarz czy pisarka, która pisze regularnie, jest w pewnym trybie umysłowym, który sprawia, że jest na ciągłym polowaniu na rzeczy. To rodzaj fiksacji na słowa, miny, twarze. Jak się wpadnie w taki tryb, wszystko zaczyna pracować na naszą korzyść. Cała rzeczywistość zaczyna nas obsypywać danymi, które mogą się nam przydać. To stan maniakalny, ale wspaniały. Oczywiście to jest chodzenie po linie, bo nie wiadomo, czy ten stan potrwa, czy nie zaginie. Dużo się dzieje z tyły głowy. Jest to tajemnicze, niejasne, ale też wspaniałe przez to, że kapryśne – odpowiadała na pytanie o proces twórczy.
I jeszcze przydaje się: dużo chodzić i pisać ręcznie.
– Złożyło się tak, że pisanie ręką było jedynym środkiem ekspresji, który właściwie miałam, kiedy wyjechałam na dość długą rezydencję pisarską – mówiła o pisaniu „Magicznej rany”. – Wstajemy rano i piszemy rękami, żeby utrzymać kontakt słowa z ciałem.
Bo pisanie bierze się z ciała.
– Ja też odczuwam tworzenie w słowie jako proces fizyczny. Cała intuicja języka bierze się z ciała. Ciągle wydaje mi się to paradoksalne i niemożliwe, ale tak jest. To ostatecznie ciało decyduje o tym, jak dobieramy słowa pisząc – opowiadała autorka „Magicznej rany”. – To książka, przy której bardzo mocno odczułam naturę sztuki jako sprzężenie tortur i cudowności. Skrajnego jątrzenia i grzebania w sobie często poza BHP, i właśnie magii, która z tego wynika, bo jest to teleport do drugiego człowieka.
Not. VIOLETTA SZOSTAK
ALEJA PRAW KOBIET: „Magiczna rana” (Wydawnictwo Karakter) – spotkanie autorskie z Dorotą Masłowską, moderacja: Marcin Jaworski, 17 września 2024, Sala Wielka CK ZAMEK