Czyste herezje? Nominacja do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka: Piotr Sadzik

23 maja 2024

Piotr Sadzik napisał książkę odważną, brawurową, a może nawet odrobinę bezczelną w swej próbie ujęcia literackiego kanonu.

1.

Książki o literaturze – w odróżnieniu od książek literackich – rzadko bywają czytane z wypiekami na twarzy. Dzieje się tak zapewne z wielu rozmaitych powodów, acz ten najważniejszy związany jest z poetyką pisarstwa naukowego jako dyskursu adresowanego głównie do znawców wymagających specjalistycznej kompetencji czytelniczych, odstraszających laika zarówno hermetyzmem wywodu, jak i terminologiczną gardą. Można by zatem powiedzieć, że książki o literaturze rzadko bywają czytane z wypiekami na twarzy, bo też przecież nie o czytelnicze wypieki w nich chodzi, lecz o cechującą akademię rzetelność, odpowiednio zreprodukowany stan badań, metodologiczną spójność, językową precyzję i dyscyplinę wywodu. W tym kontekście nie ma znaczenia, albowiem wszystkich powinny przecież obowiązywać analogiczne reguły, czy mowa tu o pracy z zakresu nauk ścisłych, medycznych czy humanistycznych. I nie zmienia tu nic, że wciąż istnieją tacy, którzy tej ostatniej miana nauki jednak odmawiają…

Na szczęście od czasu do czasu na literaturoznawczym horyzoncie pojawia się jednak książka, którą takie wrażenie właśnie wywołuje. Intrygująca całościowym ujęciem, odważna, brawurowa, może nawet odrobinę bezczelna w swej próbie ujęcia literackiego kanonu. Z jednej strony: rzetelna, spełniająca z naddatkiem wszystkie wymogi akademickiej akrybii (patrz wyżej), której autor znakomicie porusza się w świecie ponowoczesnych teorii, ale równie dobrze odnajduje się w światach przedstawionych na kartkach historii literatury ostatniego stulecia. Z drugiej – pełna narracyjnej werwy, kreśląca wciągającą historię, otwarta na literaturoznawczego profana, nieupraszająca i dbająca o kontakt z czytelnikiem. Jej patronem można by uczynić Umberto Eco, który w „Wyznaniach młodego pisarza” zalecał, by historię swych badań naukowych opowiadać, jakby to była powieść kryminalna, albowiem cechująca filologa lektura podejrzliwa zbliżona jest w końcu do prowadzonego przez detektywa śledztwa. O jakiej książce mowa? Już wyjaśniam, by nie trzymać dłużej nikogo w niepewności: oto Piotr Sadzik i jego „Regiony pojedynczych herezji”.

 

2.

Spróbujmy pokrótce doprecyzować, a tym samym przełożyć zestaw powyższych komplementów na język czytelniczych korzyści i literaturoznawczych konkretów. Przede wszystkim wypadałoby zacząć od tego, że choć mamy do czynienia z pisarskim debiutem, to jego autor jest osobą świetnie znaną w środowisku humanistów. Za jego sprawą mogliśmy się w końcu zapoznać z niezwykle ważną dla humanistyki środowiskowej książką „Zoografie” Matthew Calarco (tłumaczenie wespół z Patrykiem Szajem), jak i dwiema niewielkimi, ale ważnymi pracami Jacquesa Derridy („Fichus” oraz „W końcu nauczyć się żyć”). Ten derridiański kontekst jest tu szczególnie istotny, gdyż po pierwsze przełożył się on na dwa świetne tomy esejów, których Piotr Sadzik był współtwórcą i redaktorem zarazem („Widma Derridy” oraz „Imiona anomii. Literatura wobec doświadczenia stanu wyjątkowego”), jak i – co ważniejsze – na „Regiony pojedynczych herezji”.

Jakie herezje głosi autor, że wywołują one aż takie emocje? Przede wszystkim jego książka jest pionierską na rodzimym gruncie i niezwykle sugestywną próbą rekonstrukcji doświadczenia marańskiego, które da się wydobyć z różnych tekstów literackich ostatniego stulecia. Marańskiego? Pod tym słowem „nie do znalezienia w słownikach” (wedle Hélène Cixous), określeniem, które dla Derridy „stało się czymś w rodzaju obsesji”, kryje się tyleż konkretna doktryna, ile forma uniwersalnej podmiotowości, której istotą jest brak stabilnej tożsamości i niemożność identyfikacji z istniejącymi społeczne rolami.

Historyczny kontekst maranizmu odsyłający do przyjmujących pod przymusem chrześcijaństwo hiszpańskich i portugalskich Żydów, którzy opuszczali nierzadko Półwysep Iberyjski w poszukiwaniu bezpiecznych przystani, zważywszy żydowską populację dawnej Rzeczpospolitej, jak i fakt, iż była ona „areną najśmielszych żydowskich herezji”, prowokuje autora do postawienia tezy, że „trudno o miejsce gęściej naznaczone śladami doświadczenia marańskiego niż polska literatura nowoczesna”. Przesada? Niekoniecznie, jeśli wziąć pod uwagę, że w obrębie tej kategorii – zgodnie z sugestią autora – mieściliby się „rozpisujący swoje wiecznie zakłócone i rozszczepione tożsamości autorzy, dla których punktem odniesienia jest doświadczenie nieartykułowanego w jawny sposób i skontaminowanego dziedzictwa żydowskiego”. Czyli?

Czyli na przykład tacy klasycy rodzimej literatury jak Wat i Wittlin, Schulz i Stryjkowski, Lem i Parnicki, Baczyński i Buczkowski. Nie o wszystkich wymienionych powyżej twórcach pisze autor „Regionów…”, ale ci, którzy mieli to szczęście, byliby na pewno ukontentowani i zaskoczeni równocześnie. Ukontentowani detektywistyczną dociekliwością autora, ale i zaskoczeni tezami, jaki stawia. Nałożony na ich dzieła „marański filtr” pozwala zobaczyć je w zupełnie nowym i zupełnie nieoczywistym kontekście.

3.

Gdyby do tej tekstowej beczki miodu dodać łyżkę krytycznego dziegciu, wówczas można by zapytać autora, dlaczego kreślona przez niego historia jest tak jednolicie męskocentryczna? Czyżby rodzima literatura marańska miała kłopot z kobiecą tożsamością? Skoro autor wielokroć przywołuje Hélène Cixous, tę „wielką marankę literatury francuskiej”, to być może warto byłoby poszukać jej polskiego odpowiednika? Na szczęście, jak wieść niesie, planowany jest już stosowny suplement…

 

GRZEGORZ OLSZAŃSKI

 

Piotr Sadzik, „Regiony pojedynczych herezji. Marańskie wyjścia w prozie polskiej XX wieku”, Wydawnictwo Austeria, 2022

Dorota Masłowska w Zamku. Teleport do drugiego człowieka  >>

Instrukcja obsługi slamu >>

Poznańska Nagroda Literacka – 10. edycja. Świętujemy! >>

D
Kontrast