Chocholi taniec millenialsów
20 maja 2024
Anna Wakulik w „Grupie krwi” udowadnia, że współczesnej literaturze wcale nie brakuje wartościowych dramatów. Być może nastał czas, żeby dramaturgia wreszcie przestała być marginalizowana, a dramat spychany poza nawias pełnoprawnych form literackich.
W odwiedzinach u duchów
Pogrzeb, obrzęd o niezwykłej doniosłości, z założenia mający jednoczyć wspólnotę i skłaniać do refleksji o zmarłych – a jak wiadomo, o tych mówi się dobrze albo wcale – w „Grupie krwi” Anny Wakulik stanowi próbę rozliczenia się z rodzinną historią przemilczeń i międzypokoleniowymi napięciami. Nie sam pochówek jest jednak centralną częścią dramatu. Ceremonialną oprawę przysłania kwestia testamentu, na którego odczytanie zostają wezwani bohaterowie. Dziadek umarł, być może dzisiaj, a może wczoraj – to bez znaczenia. Clou stanowi zestawienie ze sobą dwóch antagonistycznych par rodzeństwa, które, poza potencjalnym pokrewieństwem, niewiele mają ze sobą wspólnego. Łączy ich pradziadek; dzieli materialne i zawodowe położenie, stosunek do rzeczywistości późnego kapitalizmu, zbiór lęków oraz pragnień. A te okazują się silniejsze niż więzy krwi.
Akcja dramatu toczy się w małym dworku gdzieś w Polsce. Dokładne współrzędne Anna Wakulik postanawia pominąć, znaczenie kumulując w symbolicznej przestrzeni dworku, sztandarowego obiektu polskości i tradycji. Bohaterowie, zakłopotani perspektywą otrzymania go w spadku, głowią się, czy ten rekwizyt przeszłości mógłby jeszcze zatętnić życiem. To wszak intrygujące miejsce, w którym mityczne widma stykają się z tym, co nurtuje współczesnych Polaków. I choć ci nie stronią od żartów o fallicznym kształcie herbu czy rozwiązłości Napoleona, wkrótce atmosfera gęstnieje, a do głosu dochodzą skrywane kompleksy i antypatie.
My…
Sylwetki bohaterów są niewątpliwie najbardziej intrygującym aspektem „Grupy krwi”, wymykającym się jednoznacznej klasyfikacji. Społeczne klisze nakładające się na ich rysy osobowościowe wcale nie sabotują psychologicznego prawdopodobieństwa; momentami irytujący i pretensjonalni, budzą jednak empatię i zrozumienie czytelnika.
Gdy więc na początku głos zabierają Anna i Michał 2 – bo Michałów jest dwóch, być może po tuwimowsku – odczuć można naturalność języka, jakimi posługują się postacie próbujące przełamać schematy fundowane im przez kompleks niższości. Trudna sytuacja materialna i przyzwyczajenie do wiecznego niedostatku pozbawiły pochodzącego ze wsi Michała 2 nadziei na jakąkolwiek zmianę. Pracujący na budowie mężczyzna wyemigrował do Londynu, gdzie – jak twierdzi – świetnie się odnajduje. Jest szarym człowiekiem ginącym w wielomilionowym tłumie, pozbawionym aspiracji, lokującym swoją strefę komfortu w poczuciu bycia nikim. Nie czuje się spadkobiercą ogromnego, wyrafinowanego architektonicznie dworku, a tym bardziej konotowanych przez niego znaczeń pańskości.
Jego siostra – Anna – to twardo stąpająca po ziemi karierowiczka, ze świeżo zaciągniętym kredytem na mieszkanie. Zajmuje się enigmatycznie brzmiącym „wdrażaniem fotoidentyfikacji”, które David Graeber zapewne chętnie włączyłby w poczet bullshit jobs. Wsłuchawszy się w jej wypowiedzi, czytelnik z łatwością stwierdzi, że rubryki z kliszami pokolenia Y właściwie odhaczają się same: tytuł magistra i pokładane w nim nadzieje, praca w dynamicznie rozwijającym się zespole, zawiedzione marzenia z dzieciństwa. Nie ma w niej idealistycznej naiwności, jest doskonale świadoma rynkowych reguł gry. Godzi się na schematyczność, za którą nagrodą ma być własne 40 m² i spokój podczas przygotowywania zupki chińskiej na blacie z Ikei. I choć taka rzeczywistość jeszcze się jej nie znudziła, zdaje się, że na plecach czuje oddech rychle zbliżającego się wypalenia. To przecież obowiązkowy przystanek na drodze współczesnego modelu kariery.
…kontra oni
Napięcie kumuluje się, gdy na scenę wstępują Rita i Michał – przeciwieństwa przedstawionych wcześniej bohaterów, członkowie zamożnej rodziny. Już początkowa wymiana zdań ujawnia różnice perspektyw, które zaczynają się coraz bardziej pogłębiać, a niewinny small talk przeplatany jest pasywno-agresywnymi komentarzami w tonie Schadenfreude.
Rita, prawniczka z wykształcenia, porzuciła wyuczony zawód i oddała się artystycznej pasji, startowaniu w maratonach i kultywowaniu miłości do młodszego mężczyzny. Postrzega siebie jako kobietę nowoczesną, odżegnującą się od stereotypowo polskiej obsesji retrospektywnej czy snów o potędze. Negatywnie nastawiona do swojej potencjalnej rodziny, wykonała nawet badania DNA, żeby sprawdzić, czy pochodzący od babki-chłopki Anna i Michał 2 są z nią spokrewnieni. Jej brat Michał wypada dość nieatrakcyjnie przy snobistycznej artystce – pracuje jako redaktor na Uniwersytecie Warszawskim, w wolnym czasie trudząc się obowiązkami samozwańczego policjanta raczącego kierowców karnymi kutasami.
Brak (chęci) zrozumienia
Zestawiając ze sobą różne temperamenty i typy osobowości, autorka wyostrza niezręczność, jaka nieuchronnie pojawia się przy zetknięciu osób z różnych środowisk. Duet Rita – Michał przypomina momentami inteligencję, która w bronowickiej chacie zadaje pytania o listopadowe siewy. Gdy Michał 2 opisuje katorżnicze warunki pracy w upale, jego imiennik stwierdza, że to przecież praca marzeń, ponieważ fizyczne zmęczenie rozwiązuje problem bezsenności. Rita dziwi się z kolei, że Anna nie może ot tak rzucić wszystkiego i wyjechać gdzieś na fiordy.
Trudno obwiniać uprzywilejowanych bohaterów za to, że posiadają zaplecze finansowe i z niego korzystają. Brakuje w nich jednak woli zrozumienia, wyjścia poza schematy, porzucenia uprzedzeń. Z kolei Anna i Michał 2 jedynie pozornie walczą z dziedziczonym wstydem i poczuciem przeciętności uniemożliwiającym niezależność. Rozmowa przypomina więc zaklęty krąg monologów, w którym szansa na wysłuchanie i dojście do porozumienia jest jedynie mrzonką.
Dramat ma się dobrze
„Grupa krwi” Anny Wakulik udowadnia, że współczesnej literaturze wcale nie brakuje wartościowych dramatów; co więcej, zachęca do tego, żeby dramaturgia wreszcie przestała być marginalizowana, a dramat spychany poza nawias pełnoprawnych form literackich.
Wakulik niejednoznacznym finałem drażni odbiorczą wrażliwość, odsyłając do warstwy pozatekstowej. Czujcie się więc zaproszeni do dyskusji, którą zainicjować mogłoby proste, z pozoru oczywiste pytanie: skoro słowa nie wystarczą, być może – w myśl socjologicznego zwrotu performatywnego – trzeba nareszcie zacząć działać?
Anna Wakulik, „Grupa krwi”, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego 2022
ALEKSANDRA ŚWIDURSKA
Aleksandra Świdurska – studentka specjalności kuratorstwo literatury na poznańskiej polonistyce. Najchętniej czyta prozę najnowszą i XIX-wieczną, badając uwikłania antropologiczno-socjologiczne. Fascynują ją również surrealizm i groteskowość w sztuce.